Najpierw nastąpiła kolejna spora przecena papierów na rynku japońskim, który jako jedyny z głównych rynków już na poprzedniej sesji formalnie znalazł się na terytorium bessy (po tym, jak spadek od kwietniowego szczytu przekroczył 20 proc.). Wysoki spadek zanotowano też w Chinach, ale na przykład Hongkong trzymał się dzielnie.
Potem przyszła kolej na rynki europejskie. Początek sesji wyglądał obiecująco, tak jakby inwestorzy w ogóle nie zauważyli ogłoszonej późnym wieczorem we wtorek obniżki ratingu dla Irlandii przez Standard & Poor’s. A przecież powinna ona uświadomić graczom, że kłopoty krajów PIGS nie minęły i kryzys zadłużenia nadal zagraża Europie, a co za tym idzie, że możliwość powrotu recesji w USA i innych gospodarkach nie jest jedynym ryzykiem, jakie należy brać pod uwagę przy ocenie atrakcyjności inwestycji w akcje.
Obrona poziomów wczorajszych zamknięć nie trwała jednak długo i z czasem indeksy zaczęły się osuwać. „Pomogły” im w tym amerykańskie dane, które potwierdziły, że tamtejsza gospodarka już w poprzednim miesiącu zdecydowanie zwolniła. Znacznie słabsze od prognoz okazały się zamówienia na dobra trwałego użytku, a raport z rynku nieruchomości pokazał, że popyt na nowe domy jest obecnie w USA najniższy od co najmniej pół wieku. Po tych danych paneuropejski indeks Stoxx 600 tracił już 1,7 proc. Potem część strat odrobił i oddaliło się ryzyko, że jeszcze dziś spadnie poniżej dołka z drugiej połowy lipca.
W USA po słabych danych o zamówieniach początek sesji stał pod znakiem dużych zniżek, ale później, podobnie jak w Europie, gracze wzięli się za odrabianie strat. Być może część z nich kieruje się logiką, że im gorzej w gospodarce, tym lepiej – bo przecież dzięki temu może wydłużyć się okres supertaniego pieniądza, a rząd może pomyśleć o kolejnym pakiecie stymulacyjnym.