Szczególnie imponująco wygląda zmiana gromadzącego największe spółki WIG20, który zyskał 2,09 proc. (w połowie tak znaczna - jak na ostatnią niewielką zmienność - zwyżka, to zasługa trzech firm z sektora finansowego: Pekao, PZU, PKO BP). W momencie zamykania sesji na GPW pod względem skali zwyżki nie dorównywał mu żaden inny główny indeks na świecie.
Już rano WIG20 sprawował się znacznie lepiej niż giełdy w Europie Zachodniej, gdzie inwestorom humory psuły m.in. dane z niemieckiej gospodarki (produkcja przemysłowa w czerwcu urosła zaledwie o 0,1 proc., podczas gdy oczekiwano 1 proc., lipcowy eksport zmalał zaś pierwszy raz od trzech miesięcy). Słychać też było echa wtorkowych obaw o sektor bankowy. Nastrojom nie sprzyjało również pogłębienie bessy w Japonii, gdzie indeks Nikkei runął rano o ponad 2 proc., głównie w reakcji na dalsze umocnienie jena.
Z czasem jednak także w Europie Zachodniej nastroje zaczęły się poprawiać, dzięki czemu inwestorzy na GPW jeszcze chętniej kupowali akcje. Do poprawy humorów przyczyniły się wyniki aukcji portugalskich obligacji. Zaliczana do krajów zagrożonych kryzysem fiskalnym Portugalia zdołała sprzedać papiery skarbowe za ponad 1 mld EUR, co uspokoiło rynki. Serwisy informacyjne uwagę zwróciły także na aukcję polskich obligacji pięcioletnich, które sprzedały się niczym świeże bułeczki - popyt na nie sięgnął 7,5 mln zł i był największy od dwóch lat.
Choć to WIG20 przykuwał wczoraj największą uwagę (ze względu na imponującą zwyżkę), to jednak brawa należą się przede wszystkim indeksowi WIG. Choć zyskał on "zaledwie" 1,65 proc. (to i tak więcej, niż wyniosła zwyżka głównych indeksów w Europie Zachodniej), to w przeciwieństwie do WIG20 zdołał już sforsować sierpniowy szczyt (indeksowi dużych spółek brakuje do owej górki jeszcze niespełna 1 proc.). Rzecz w tym, że dzięki temu dystans dzielący WIG od kwietniowego rekordu hossy (44078 pkt) jest już tak mały (niespełna 1 proc.), że aż prosi się o atak na ten poziom. Jego losy powinny się wyjaśnić już nawet dzisiaj.
W tym kontekście potwierdza się teza, której osobiście trzymam się w ostatnich miesiącach, mówiąca, że długoterminowy trend wzrostowy jest ciągle siłą nadrzędną względem krótkoterminowej huśtawki nastrojów wywołanej przez fale awersji do ryzyka. W takim modelu dotychczasowe szczyty działają niczym magnes na notowania. Taka sytuacja zmieni się dopiero wówczas, gdy długoterminowej tendencji zwyżkowej przestaną sprzyjać czynniki fundamentalne w postaci wzrostu gospodarczego.