W takiej sytuacji najbardziej podstawowym pytaniem jest to, jak duża ta fala wyprzedaży będzie. Dziś wszystko na to wskazuje, że sprowadzi notowania przynajmniej do sierpniowego dołka, licząc w cenach zamknięcia, ale intraday WIG może zejść jeszcze niżej. Tak naprawdę dotychczasowa wyprzedaż nie wygląda tak, jakby kulminacja paniki była za nami. Na wykresach indeksów wciąż jeszcze nie powstała żadna istotna luka bessy, więc raczej mieliśmy do czynienia dopiero z dystrybucją akcji, a nie końcową falą wyprzedaży.
Spoglądając na wykres amerykańskiego S&P 500, na którym tworzy się wyraźna formacja flagi, trzeba się liczyć z kolejną silną falą spadkową. Tym razem udział w niej wzięłoby już euro, jak również surowce. Ucierpiałyby zapewne też mocniej waluty i obligacje z rynków wschodzących, jak również obligacje korporacyjne firm z wysokimi ratingami.
Jeśli rzeczywiście do tego by doszło, to mielibyśmy twierdzącą odpowiedź na pytanie o to, czy znaleźliśmy się w kilkunastomiesięcznej bessie.
Dziś dla wszystkich jest jasne, że spowolnienie gospodarcze ma globalny charakter, jak również pokaźną siłę. Mimo to, że złe wiadomości odnośnie do koniunktury napływają od miesięcy, to w dalszym ciągu mamy taką sytuację, że większość danych jest gorsza od obniżających się oczekiwań. Potwierdzeniem były ostatnie informacje o wskaźnikach wyprzedzających koniunktury na świecie, z których większość spadła poniżej 50 pkt. Żadnym pocieszeniem nie był amerykański ISM, który okazał się lepszy od spodziewanego głównie za sprawą zwiększenia się zapasów.
Tak samo było z piątkowym raportem z amerykańskiego rynku pracy, który potwierdza, że trwające osłabienie koniunktury gospodarczej już wpływa na działania przedsiębiorców, a stąd już prosta droga do ograniczenia konsumpcji. Zresztą publikowane w ostatnich dniach na świecie wskaźniki nastrojów konsumentów już wykazują znaczący regres.