Chociaż dane te pojawiły się po południu, umiarkowane zwyżki na europejskich rynkach obserwowano już od rana. Stało się tak m.in. za sprawą kilku lepszych wieści z pogrążonej w kryzysie strefy euro. Chodzi o aukcję obligacji Hiszpanii, która sprzedała prawie dwa razy więcej papierów, niż zamierzała, a także o lepsze od poprzednich (i prognoz) wstępne odczyty indeksów PMI dla przemysłu m.in. w Niemczech i Francji. Problem tylko w tym, że indeksy te nadal są wyraźnie poniżej granicy 50 pkt oddzielającej wzrost od recesji w tym sektorze. Szczęśliwie lepiej jest w sektorze usług, w przypadku którego indeksu w obu najważniejszych gospodarkach eurolandu powróciły ponad próg 50 pkt.
Dane z Ameryki napłynęły po południu. Inwestorzy bacznie zwracają na nie uwagę, bo wciąż liczą, że Stanom uda się uniknąć pogorszenia koniunktury, na czym przy okazji skorzysta i Europa, a na pewno światowe rynki akcji. Dzisiejsze dane znowu – jak niejednokrotnie w ostatnim czasie – okazały się lepsze od prognoz. Liczba nowych bezrobotnych, zamiast wzrosnąć, spadła o 19 tys. i znalazła się na poziomie 366 tys., najniższym od maja 2008 r. Ekonomiści oceniają, że to wyraźny znak poprawy sytuacji w gospodarce. Na rękę inwestorom były też odczyty indeksów oddziałów Fed z Nowego Jorku i Filadelfii, które mierzą aktywność w przemyśle w okolicach tych metropolii. W przypadku Nowego Jorku odczyt okazał się nawet najlepszy od siedmiu miesięcy.
W reakcji na dobre dane z Ameryki zwyżki wyraźnie przyspieszyły, na niektórych rynkach (m.in. we Frankfurcie) wzrost sięgnął 2 proc. Część inwestorów, wśród których wciąż króluje niepewność i powszechne obawy o rozwój sytuacji, natychmiast postanowiło to jednak wykorzystać i tego rzędu zwyżki nie utrzymały się zbyt długo. W rezultacie pod koniec notowań w Europie były one niewiele większe od przedpołudniowych – wynosiły od 0,5 proc. niespełna 1 proc. na głównych rynkach. W Nowym Jorku w tym czasie dwa główne wskaźniki, S&P 500 i średnia Dow Jones, zyskiwały po 0,7 proc.