Niemiecki DAX po trwającej od początku czerwca, przerywanej jedynie krótkotrwałymi korektami, fali zwyżkowej, przekroczył pułap 7000 pkt. Stąd już tylko krok dzieli go od kluczowego poziomu oporu, jaki na wysokości ok. 7150 pkt tworzy szczyt z połowy marca. W dłuższym terminie trudno tu mówić o konsolidacji dobrze znanej polskim traderom. W jej miejsce na niemieckiej giełdzie widać ładną strukturę trendu wzrostowego, z położonymi coraz wyżej kolejnymi dołkami. W tej sytuacji naturalne wydaje się oczekiwanie na atak nie tylko na wspomniane marcowe maksimum, lecz – w dalszej kolejności – także na ubiegłoroczny wiosenny szczyt hossy (ok. 7500 pkt). Jeszcze bardziej korzystna jest sytuacja na Wall Street. Tam szczyty hossy rozpoczętej w 2009 r. są w zasięgu ręki.
Na drugim biegunie mamy rynki krajów pogrążonych w kryzysie zadłużenia i recesji. Na wykresie hiszpańskiego indeksu Ibex widać w perspektywie wielu miesięcy równie elegancką strukturę trendu, tyle że jest to trend spadkowy, a nie zwyżkowy.
Nie widać impulsu, który mógłby złagodzić tę coraz ostrzejszą polaryzację na poszczególnych giełdach. Wygląda na to, że podczas gdy jeszcze w poprzedniej dekadzie modny był termin „konwergencja", obrazujący gonitwę uboższych krajów Europy za bogatszymi, to teraz trzeba mówić o procesie odwrotnym (poszerzaniu się różnic), czyli „dekonwergencji". Trudno wyobrazić sobie, by bessa np. w Grecji zamieniła się w żywiołową hossę bez przywrócenia konkurencyjności gospodarce tego kraju.