Po kilku tygodniach wahań nastrojów wskaźniki optymizmu poszybowały, a relacja rynkowych „byków" do „niedźwiedzi" zrównała się z poziomami z lipca, września i listopada ubiegłego roku.

Takie pokazy jednomyślności kończyły się wejściem rynku w dwu-trzytygodniowy okres korekty, która jak już dziś wiemy rozpoczęła się w ubiegłym tygodniu. Choć po ostatnim rajdzie na europejskich parkietach pokłady optymizmu wśród zarządzających ze starego kontynentu muszą być jeszcze większe niż w USA, to indeksy w Paryżu i we Frankfurcie kontynuowały marsz w górę, mimo pierwszych sygnałów słabości ze strony amerykańskiej giełdy. Dopiero we wtorek nastąpiła zmiana. Nic jednak nie wskazuje na to, że obecne spadki staną się czymś więcej niż tylko złapaniem oddechu przez rozpędzoną hossę. Przynajmniej dopóki inwestorzy i analitycy nie wymyślą lepszego powodu do spadków niż oczekiwanie na podwyżki stóp przez Fed. Mający podobne źródło niepokój nie zatrzymał trendu wzrostowego w 2013 roku i nie zrobi tego teraz. Co innego perspektywa pogorszenia się zysków w spółkach, fali zwolnień, ograniczenia konsumpcji lub zatrzymania inwestycji w gospodarce, ale te zagrożenia nie są jeszcze tematem komentarzy.

W przypadku Europy jest wręcz odwrotnie. W końcu, nadzieje na powrót ożywienia w strefie euro znalazły potwierdzenie w realnych danych. Dodatkowo rozpoczęty w tym tygodniu skup obligacji przez EBC, niskie ceny surowców energetycznych oraz spadający w nicość kurs wspólnotowej waluty, przywodzą na myśl historię z japońskiej giełdy i gospodarki. Zgodnie z przećwiczonym już przez inwestorów schematem wojen walutowych z ostatnich lat, kiedy słaby jen równał się hossie na japońskiej giełdzie, kolejne fale osłabienia euro jedynie wzmagają popyt na europejskie akcje.

Osłabienie walut powoduje nie tylko wzrost konkurencyjności w wymianie handlowej, ale i poprawę wielkości zysków liczonych w lokalnych walutach. Ten mechanizm pomógł w latach 2013–2014 zdecydowanie podnieść wyniki finansowe w Japonii i tym samym usprawiedliwił wysoki poziom wycen. Teraz inwestorzy mają nadzieję, że z podobną poprawą fundamentów będziemy mieć do czynienia w Europie, gdzie udział eksporterów w indeksach jest niewiele mniejszy niż w Japonii. W rezultacie, akcje ze Starego Kontynentu zaczęły być traktowane w portfelach inwestorów jako czołowa inwestycja, a poziom ich przeważenia w portfelach zarządzających jest obecnie najwyższy od 2007 roku. Patrząc na japoński przykład taki stan rzeczy może się utrzymać przez dłuższy czas.