Jeszcze w listopadzie ub.r. globalni inwestorzy preferowali amerykańskie akcje, które wyceniali z P/E (cena do zysków spółek prognozowanych na kolejne 12 mies.) o niemal 4 pkt wyższym od walorów notowanych we Frankfurcie. W tym roku globalny kapitał przypomniał sobie jednak o Europie. Wystrzał DAX sprawił, że różnica w P/E skurczyła się do niespełna 1,3 pkt. Owa „konwergencja" sprawiła, że niemieckie akcje są wyceniane już niemal tak samo wysoko jak amerykańskie (P/E odpowiednio: niemal 16 i niemal 17).

Takie spojrzenie pozwala wyrobić sobie racjonalne zdanie na temat przyszłości. Skoro różnica w wycenach została w dużym stopniu „zasypana", to hossa będzie musiała zależeć od innych czynników. Nie da się wykluczyć dalszej równoległej „ekspansji" wskaźników P/E po obu stronach oceanu – w końcu taki trend panuje od niemal czterech lat. Obecnie każdy punkt wzrostu P/E oznaczałby ponad 6 proc. zwyżki DAX (ten mechanizm może działać też niestety w drugą stronę).

Oczywiście na dłuższą metę trudno polegać na samym tylko wzroście P/E, bo już teraz wskaźniki są na poziomach najwyższych od lat. Na szczęście jest jeszcze inna możliwość – wzrost zysków spółek (czyli mianownika we wzorze na P/E). Według średnich prognoz analityków zyski firm z DAX mają w tym roku urosnąć o 12 proc., a w przyszłym o 10 proc. To właśnie ten czynnik daje największe szanse na kontynuację „zdrowej" hossy za Odrą, choć już nie w takim tempie jak w pierwszych miesiącach roku.