W dobrych czasach zmiana kartki w kalendarzu służy wzrostom, jak zresztą wiele innych czynników. Teraz jednak okres tak dobry nie jest, więc po słabym styczniu początek lutego też nie należał do szczególnie udanych.
Za dzisiejsze spadki obwiniano głównie dwa czynniki. Pierwszy to gorsze dane z Chin, a drugi z nim powiązany to zniżki cen ropy naftowej. Nie są to nowe kwestie i wydawało się, że działalność banków centralnych, tak ostatnio zintensyfikowana, miała przerwać negatywną spiralę ciągłego reagowania na te same informacje. Widać jednak, że przejście z atmosfery pesymizmu do bardziej optymistycznego nastawienia jest trudne i kolejne obniżenie wskaźnika PMI dla chińskiego przemysłu oraz sektora usług wciąż odczytywane jest negatywnie. Początkowo jednak zniżki w Europie były niewielkie, a na GPW otwarcie było nawet wzrostowe. Wynikało ono z bardzo udanej piątkowej sesji na Wall Street, która przyniosła potężne zwyżki rzędu 2,5%. Nie jest to częsty widok i wydawać by się mogło, że powinien przełamać negatywną passę. W Europie podchodzono do niego jednak z pewną rezerwą.
Część odpowiedzi na pytanie o dzisiejszą słabszą postawę Europejczyków może dostarczać rynek walutowy, na którym umacniało się euro. Nie jest to dobra wiadomość dla głównych parkietów Eurolandu, gdyż ogranicza konkurencję ich sektora przemysłowego, którego wskaźniki PMI, choć wciąż są na zadowalającym poziomie i pozytywnie wyróżniają się na arenie globalnej, to jednak dzisiaj nieco obniżyły się względem grudnia. W tym kontekście niezbyt dobrze pokazała się Polska, której indeks PMI zauważalnie spadł z 52,1 pkt. w grudniu do 50,9 pkt. w styczniu. W tym samym czasie na Węgrzech i w Czechach tendencja była odwrotna, co tylko uwypukla naszą słabość i jednocześnie może dodatkowo niepokoić. Samo zachowanie GPW nie było szczególnie niepokojące, a niewielkim zniżkom towarzyszył śladowy obrót. Wyglądało to więc na chęć zatrzymania po wcześniejszych wzrostach i możliwej pewnej realizacji zysków. Spadki w Europie też wciąż można traktować jako przystanek, po którym wzrosty mogą powrócić.
Łukasz Bugaj, CFA