Najnowsze odczyty niestety nie przynoszą dobrych wieści, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wskaźnik dla wszystkich krajów zrzeszonych w OECD spadł po raz kolejny. Już od siedmiu miesięcy przebywa poniżej 100 pkt, co oznacza, że globalna gospodarka spowalnia. W przypadku Polski co prawda wskaźnik jest ciągle powyżej owej granicy (100,2 pkt), ale i tak w ciągu trzech miesięcy zaliczył pokaźny spadek.
Wszystko to na pierwszy rzut oka wygląda groźnie – gospodarki ciągle słabną. Gdyby to porównać z pamiętnym rokiem 2008, to jesteśmy gdzieś w maju tamtego roku, co oznaczałoby, że najgorsze – czyli kryzysowa faza spowolnienia – jeszcze przed nami. Ale na szczęście to niejedyny scenariusz. Równie dobrze możemy być na nowo na jesieni 2011 r., czyli już po pamiętnym letnim krachu, a jednocześnie przed poprawą koniunktury – wtedy spowolnienie okazało się dużo płytsze. Zwróćmy uwagę, że rynki akcji mają za sobą ciężkie 12 miesięcy – to sugeruje, że osłabienie gospodarcze, przynajmniej na obecnym etapie, jest już wkalkulowane w ceny. Nasza „mechaniczna" analiza cyklu koniunkturalnego przemawia raczej za tym drugim wariantem. Powtarzający się od lat cykl teoretycznie powinien właśnie wychodzić z dołka koniunktury. Jeśli zatem nie dojdzie do szoku w stylu upadku Lehman Brothers, to mamy szansę na cykliczną poprawę.