Po dwóch sesjach mocnych wzrostów na GPW (we poniedziałek i wtorek) w środę pojawiło się ryzyko, że część graczy postanowi zrealizować wypracowane zyski. Nic bardziej mylnego. Popyt na akcje nie słabnie. WIG20 zbliża się do kolejnego psychologicznego poziomu. Mowa już o 2400 pkt.
Jedynie pierwszy fragment środowej sesji mógł napawać niepokojem. WIG20 już w pierwszej godzinie handlu znalazł się pod kreską. Przecena była jednak symboliczna, więc dalszy przebieg notowań pozostawał niewiadomą. Po godz. 12 do szturmu przystąpiły byki. WIG20 zaczął zyskiwać około 0,7 proc. i widmo korekty po mocnych wzrostach zostało oddalone. Kolejne godziny handlu pozwoliły na dobre zapomnieć o obawach z początku dnia. Indeks 20 największych spółek naszego parkietu zaczął zyskiwać ponad 1 proc. Tym samym znowu był na czele europejskiej stawki. Większość rynków, szczególnie tych z Zachodu Europy, męczyła się by w ogóle wyjść na plus.
Naszemu rynkowi nie przeszkodził nawet niemrawy początek notowań w Stanach Zjednoczonych. Warszawa do końca notowań żyła własnym życiem. W ostatnim fragmencie sesji pytaniem było już nie "czy", tylko "ile" zyska WIG20. Ostatecznie zyskał 1,3 proc. Wystarczyły więc trzy dni silnych wzrostów, aby inwestorzy zapomnieli o poziomie 2300 pkt i zaczęli odważnie patrzeć w stronę 2400 pkt. Do niego brakuje już nieco ponad 16 pkt. Jeszcze większym optymizmem może napawać to, że wzrostom towarzyszą wysokie obroty, co wskazuje, że kapitał płynie do Warszawy szerokim strumieniem, również z zagranicy.
Wśród największych spółek z naszego parkietu świetnie prezentował się w środę m.in. Lotos, którego akcje w ciągu dnia rosły nawet ponad 10 proc. Świetnie także prezentował się PZU, który w ciągu dnia wspiął się na roczne maksima notowań. Rósł nawet 5 proc.
Łyżką dziegciu w beczce miodu jest postawa średnich i małych firm. Zarówno mWIG40, jak i sWIG80 w środę miał problem aby wyjść nad kreskę.