WIG20 zyskał 1,3 proc., więc do wtorkowych notowań inwestorzy podchodzili w niezłych nastrojach. Jak się jednak okazało, droga do tego, by indeksy znalazły się na wyższych poziomach, wcale nie jest usłana różami.
Co prawda początek wtorkowej sesji przyniósł wzrost, ale był on symboliczny. WIG20 zyskiwał w pierwszych fragmentach sesji około 0,2 proc. Oczywiście można było mieć nadzieję, że popyt przystąpi do bardziej zdecydowanego ataku w kolejnych godzinach handlu, jednak było to o tyle trudne, że na innych europejskich parkietach dominował kolor czerwony. Sukcesem okazało się więc utrzymywanie indeksu największych spółek nad kreską.
I kiedy wydawało się, że będzie to największe osiągnięcie wtorkowej sesji, dość nieoczekiwanie w końcówce dnia byki postanowiły znowu o sobie przypomnieć. Wystarczyło, że inwestorzy na Wall Street wstrzymali się przed sprzedawaniem akcji, a na GPW kolor zielony znów zaczął świecić nieco mocniej. Ostatecznie WIG20 kolejny dzień zamknął nad kreską. Zyskał 0,7 proc.
Cieniem na ostatnich dwóch wzrostowych sesjach na GPW kładzie się jednak nieco aktywność inwestorów. W poniedziałek obroty nie dobiły do 600 mln zł. We wtorek to już się udało, jednak trzeba też sobie jasno powiedzieć, że nie jest to jakieś wielkie osiągnięcie. Wygląda więc na to, że wielu inwestorów, szczególnie tych zagranicznych, z dużą dozą ostrożności podchodzi do akcji. Spadki z ubiegłego tygodnia skutecznie wlały niepokój w ich serca. Dopóki nie dojdą oni do wniosku, że największa zawierucha rynkowa już na dobre jest za nami, wydaje się, że nie mamy co liczyć na powrót mocnych zwyżek na GPW. Wszak od dobrych kilku lat to właśnie zagranica rozdaje karty na warszawskim parkiecie. Hossa jest w jej rękach.