Po wzrostach z wtorkowej sesji na GPW w środę zostało już tylko wspomnienie. Ci, którzy liczyli, że WIG20 po zwyżce rzędu 0,8 proc. kolejnego dnia pójdzie za ciosem niestety szczerze się rozczarowali. Od początku środowej sesji na warszawskim parkiecie dominował kolor czerwony. Nadal więc trwamy w męczącym trendzie bocznym i na razie nic nie zwiastuje, abyśmy mieli się z niego wyrwać.
Początek środowej sesji na GPW upływał w dość sennej atmosferze. WIG20 na otwarciu stracił 0,2 proc. Tłumaczyć to można tym, że zarówno dzień wcześniej Amerykanie nie mieliby zbytni pomysłu na handel, jak również postawą europejskich parkietów na starcie, które to w środę notowały niewielkie zmiany.
O ile jeszcze w pierwszych minutach handlu może było mieć nadzieję, że byki postarają się wyprowadzić kontrę i wyniosą indeks największych spółek nad kreskę, tak w miarę upływu czasu nadzieje te stawały się coraz mniej uzasadnione. Zamiast bowiem szarży kupujących mieliśmy do czynienia z większą aktywnością podaży. WIG20 w pewnym momencie tracił około 0,9 proc. i tym samym znalazł się w gronie najsłabszych giełdowych indeksów Starego Kontynentu.
Niedźwiedzie kontrolowały sytuację. Próżno było szukać impulsu do aktywacji popytu. Szczególnie, że i Amerykanie kolejną sesją rozpoczęli od symbolicznych zmian. Ich postawa była jednak zrozumiała. Najważniejsze miało wydarzyć się wieczorem, już po zamknięciu europejskiej części handlu. Chodzi oczywiście o decyzję Rezerwy Federalnej w sprawie dalszego kształtu polityki monetarnej.
A skoro tak to końcówka sesji w Europie upłynęła pod znakiem niewielkiej zmienności. WIG20 ostatecznie stracił 0,6 proc. Tym razem lepiej prezentowały się średnie i małe firmy. mWIG40 oraz sWIG80 praktycznie przez całą sesję oscylowały przy poziomach zamknięcia z wtorku.