Najszerszy z głównych indeksów GPW, czyli WIG, nie może się póki co pochwalić rewelacyjnymi osiągnięciami w tym roku. Nie licząc udanych pierwszych dni stycznia, benchmark właściwie stoi w miejscu. Jakie czynniki wspierają WIG w próbach zakończenia tej frustrującej zadyszki, a jakie są przeszkody na drodze do wznowienia hossy trwającej od dołka pandemicznego krachu z marca 2020 r.?
Rynki wschodzące szansą i przeszkodą zarazem
Wydaje się, że jednym z najważniejszych czynników uniemożliwiających wybicie górą z kilkumiesięcznej konsolidacji jest zadyszka rynków wschodzących. Indeks MSCI Emerging Markets od połowy lutego przeżywa przedłużającą się korektę, która w pierwszym etapie przybrała postać przeceny, a później stabilizacji. Pocieszające jest to, że w kształcie wykresu fani analizy technicznej dopatrzyć się mogą formacji spodka, która uznawana jest za oznakę stopniowej poprawy nastrojów. Gdyby korekta na emerging markets miała się wreszcie zakończyć, byłby to bez wątpienia sygnał do wejścia WIG w kolejną falę hossy.
Skoro mowa o relacji między koniunkturą na GPW i na rynkach wschodzących, to warto spojrzeć na bardziej długoterminowy kontekst sytuacji. W drugiej części wykresu pokazujemy, że jeśli bazować na tradycyjnej korelacji łączącej WIG i MSCI EM, rodzimy indeks wydaje się mieć ciągle spore (rekordowe) zaległości.
Niskie wyceny
Skoro już o wycenach mowa, warto przytoczyć nasze obserwacje sprzed tygodnia dotyczące wskaźnika CAPE (cyklicznie skorygowany P/E). Jak pokazaliśmy w tamtej analizie, GPW w ostatnich latach stała się jednym z najniżej wycenianych rynków wschodzących (i ogółem wszystkich rynków). Na koniec marca CAPE wynosił 10,6. Dla porównania, w okolicy szczytów pamiętnej wielkiej hossy w 2007 r. wskaźnik ten przekraczał 30.