Tysiące inwestorów zapisuje się na akcje debiutanta i po raz kolejny głównymi dużymi wygranymi, bez względu na to czy oferta się powiedzie i czy uda się inwestorom indywidualnym na niej zarobić, są pośrednicy finansowi, którzy przez kilka dni przetrzymują naszą gotówkę. Inwestorzy natomiast... jak to na giełdzie, do końca nie wiadomo.
Widełki cenowe w ofercie Alior Banku zostały ustalone od 57 do 71 zł. Dla inwestora indywidualnego chcącego wziąć udział w IPO informacja ta oznacza konieczność zapisywania się po najwyższej możliwej cenie. Wynika to z tego, że inwestorzy indywidualni zapisują się jako pierwsi, a zapisy dla inwestorów instytucjonalnych odbywają się później. Nie wiadomo wówczas, jaka zostanie ustalona ostateczna cena zapisów, toteż inwestorzy indywidualni muszą zapisywać się po tzw. maksie.
Jeżeli przykładowy inwestor chciał się zapisać na 100 akcji Alior Banku, musiał złożyć zlecenie o łącznej wartości 7100 zł (100 akcji x 71 zł). Najpóźniejszym możliwym terminem był 3 grudnia.
5 grudnia dowiedzieliśmy się, że cena akcji została ustalona na dolnych widełkach, czyli na poziomie 57 zł. Zatem wspomniany inwestor, który złożył zapis na 100 akcji, zapłaci za nie ostatecznie już tylko 5700 zł. Pytanie podstawowe teraz jest takie: co się dzieje z jego 1400 zł różnicy? Odpowiedź jest prosta, nie dzieje się jak zwykle nic. Mimo że od 5 grudnia wiadomo, że akcje będą na pewno tańsze, cała kwota 7100 zł jest zablokowana i czeka na przydział akcji.
Po raz kolejny zadaję pytanie, dlaczego ta nadwyżka, różnica między ceną maksymalną, po której inwestorzy muszą się zapisywać, a ceną ostateczną nie jest natychmiast zwracana na rachunek inwestorów? I drugie pytanie: dlaczego pieniądze blokowane łącznie na około tydzień nie są oprocentowane?