Nawet 162 mld zł może poprzez wydatki sektora energetycznego trafić do polskiej gospodarki w kolejnej dekadzie. To zarówno wpływy ze sprzedaży przez państwo uprawnień do emisji dwutlenku węgla, jak również środki przyznane nam w ramach funduszu modernizacyjnego oraz nadane energetyce derogacje, czyli czasowe wyłączenie spod konieczności wypełnienia pewnych obowiązków.
Pula środków będzie tak duża pod dwoma warunkami: wysokich cen uprawnień do emisji CO2 (sięgających 20 euro za tonę w 2020 r. i 50 euro za tonę w 2030 r.) oraz przeznaczania przez państwo 100 proc. przychodów z aukcji na potrzeby modernizacji energetyki.
Jak oceniają eksperci z Forum Analiz Energetycznych oraz WiseEuropa w raporcie o źródłach finansowania gospodarki, w realnym i bardzo prawdopodobnym scenariuszu centralnym ceny uprawnień sięgną odpowiednio 15 euro i 35 euro za tonę w perspektywie pięciu oraz 15 kolejnych lat. Wtedy z samych aukcji w latach 2021–2030 będzie 73 mld zł. Ale już z uwzględnieniem dodatkowych mechanizmów wsparcia dla gospodarki niskoemisyjnej, czyli wspomnianych derogacji i środków z funduszu modernizacyjnego, będzie to 116 mld zł. Gdyby Polska zdecydowała się na plan minimalny – przeznaczania przynajmniej połowy wpływów z aukcji na gospodarkę niskoemisyjną – to i tak do sektora trafiłoby 79 mld zł.
– Chcemy pokazać, że mechanizmy postrzeganej dotąd jako obciążenie polityki klimatycznej mogą być wykorzystane przez rząd jako narzędzie finansowania przebudowy energetyki – wskazuje Joanna Maćkowiak-Pandera, szefowa FAE. A potrzeby są duże, bo sama energetyka potrzebuje w kolejnych latach 242 mld zł na odbudowę mocy i infrastrukturę sieciową.
Na razie wpływy z aukcji uprawnień w większości „rozpływają się" w budżecie, łatając dziury poszczególnych resortów. Są też redystrybuowane do gospodarstw domowych, dla których taryfy nadal ustala regulator. Energetyka korzysta z uczestniczenia w systemie EU ETS tylko w ograniczonym stopniu, bo otrzymuje za darmo pewną pulę uprawnień do emisji CO2 z tytułu prowadzonych inwestycji.