Artykuł przyniósł mi pewnego rodzaju ulgę. Bo już zaczynałem podejrzewać siebie o intelektualne lenistwo lub, co gorsza, o lenistwo zwyczajne. Mam na myśli narastającą we mnie przez szereg ostatnich miesięcy niechęć do tego, by zgłębiać, na czym mają polegać standardy ESG wdrażane na rynkach kapitałowych. Po prostu poczułem, że w tym szaleństwie jest metoda, która prowadzi do zadławienia wartości, jaką idea ESG miała ustanowić w życiu gospodarczym.
Na samym początku wyglądało to inaczej. ESG nie było całkowicie nowym konceptem. Raczej wzbogaconą o nowe wątki i metodyki formułą „odpowiedzialnego społecznie biznesu”. Mutacja, ale z dobrym przesłaniem, bo miało to być bardziej konkretne, bardziej skoncentrowane na kluczowych zagadnieniach. Od razu też na rynkach rozwiniętych wybuchła dyskusja nad tym, czy to jest na pewno skrótowiec oznaczający treść koherentną, niesprzeczną wewnętrznie. Pojawiły się też głosy krytyczne, pytające o to, jak ten konglomerat pryncypiów standaryzować, mierzyć, porównywać. Nie wchodzę w temat bardziej, bo naprawdę mam do niego absmak. Dotknąłem tych kwestii we wpisie w LinkedIn już w 2022 r. (link dla czytelników tego felietonu w wersji online: https://www.linkedin.com/posts/ludwik-sobolewski_qualiaadvisory-esg-gielda-activity-6970299450346885120-TO8-?utm_source=share&utm_medium=member_desktop).
Adopcja ESG w Polsce wyglądała tak, jak zwykle to się dzieje w tego rodzaju przypadkach. Efekty modowe, objawy prowincjonalizmu polskiego. Niemal powszechna adoracja nowego trendu. GPW stanęła tu w pierwszym, a w każdym razie najdostojniejszym rzędzie chóru.
Tymczasem zaraz było widoczne, że to idzie w złym kierunku. Taksonomia ESG ważąca tony. Kolejne koszty dla prowadzenia biznesu. Kompletna bzdura, jeśli chodzi o informację dla inwestorów, bo żaden normalny inwestor, w tym instytucjonalny, nie będzie czytał zawikłanych raportów, z których koniec końców nie wiadomo, co wynika. A skoro produkować to muszą wszyscy, a robią to zewnętrzne firmy konsultingowe, to tym bardziej studiowanie tych sprawozdań nie ma praktycznego sensu. To jeszcze gorzej niż z formalistycznymi prospektami, których też prawie nikt nie czyta. Gorzej, bo przynajmniej język prospektów miejscami jest jako tako zrozumiały.
Hydra regulacji rozdęła się tak, że ja nawet nie do końca ogarniam to, co pisze Mirek o samym technicznym procesie uchwalania wymogów w zakresie raportowania. Po prostu nie mogę się skupić, gdy czytam o czymś, co odkleiło się od wartości użyteczności dla rynków i dla świata zagrożonego dewastacją środowiska naturalnego. Z pewnością też niedługo powstaną estymacje, ile energii pochłania produkowanie miazmatów i jaki to generuje ślad węglowy.