EKF to historia dla mnie sentymentalna. Kilkanaście lat temu pomysł jego organizacji rzucił w naszej rozmowie profesor Leszek Pawłowicz. Śmiem twierdzić, że udział GPW w tym przedsięwzięciu – a był nie tylko finansowy – dodał mu charakteru bardziej, że tak powiem, ekumenicznego, bo obejmującego wszystkie części rynku finansowego. Zawsze też doceniałem ten rys, aby nie skończyło się na gadaniu, lecz by powstawały przynajmniej starannie redagowane apele do działania. Gdzie zresztą jak nie w Trójmieście powinny się rodzić ważne „postulaty”. Aczkolwiek myślę, że zawsze było i jest zbyt wiele rekomendacji dla rządzących, a zbyt mało dla liderów biznesu finansowego. Cóż, spotkania konferencyjne cechuje sznyt konwenansu grzeczności. Chodzi o to, aby każdy dał lajka, dosłownie czy w przenośni. Nie ma rzeczy doskonałych.
Również samo miejsce, w którym odbywa się EKF, jest dla mnie sentymentalne. Młodszemu ode mnie koledze (Leszek Pawłowicz przez telefon kilka dni wcześniej: „Panie prezesie, to pan z kolegą przyjeżdża? Rynek finansowy będzie zaskoczony!” – uwielbiam profesora za jego poczucie humoru) pokazałem miejscówkę przy barze. Barze w sensie blatu, na którym barman stawia drinki. Tę, gdzie w ostatnich dniach września 2012 roku dowiedziałem się, że robi się wokół mnie gęsto, bardzo gęsto; potem była z tego „afera” zwana aferą filmową czy jakkolwiek inaczej. Był to początek historii, która nie zmieści się w tym felietonie. Barek ciągle stoi, choć minęło lat prawie dwanaście.
Tak, sporo lat przechodzonych na różnego rodzaju konferencjach upłynęło, w Polsce i nie w Polsce, ale dopiero teraz nasuwają się nietypowe refleksje. Kiedy już wracałem z Sopotu, siedząc wygodnie w pociągu, zastanowiło mnie, co by powiedział o takiej to konferencji jakiś alien. No może niezupełny alien, co nic nie kuma i chce tylko najechać Ziemię, lecz przedstawiciel obcej cywilizacji, połowicznie rozumiejący to, co widzi.
„Istoty przemieszczają się w obiekcie z jednego końca w drugi i z powrotem. Czasem większa grupa wyłania się z sąsiadujących z głównym szlakiem pomieszczeń. Od czasu do czasu też do nich wchodzą. Niektóre istoty siadają blisko siebie i tak siedzą. Zdaje się też, że dla istot jest ważne, kto z kim siedzi albo kto z kim się przemieszcza. Wskazuje na to analiza ruchów organów, nazywanych u nich gałkami ocznymi. Ich faza podkarmiania polega na ustawianiu się w jednej linii przed szeregiem pojemników. To trwa, w kategoriach ich czasoprzestrzeni kilka »dni«, po czym istoty znikają z obiektu. Ale nie na dobre, bo wracają po roku (w kategoriach ich czasoprzestrzeni). Jakby coś im się nie udało za pierwszym razem i musieli to powtarzać. Analizator twierdzi, że to rytuał. Co znaczy, że nie może tego zabraknąć, ale gdyby jednak, to nic by się nie stało. Istoty chyba stale analizują, co to jest, w czym biorą udział, bo każdy ma przy sobie zewnętrzny przyrząd sterowania i wprowadza do niego dane. Nie rozumieliśmy, o co w tym chodzi, ale zauważyliśmy, że gdy istota kieruje ten przyrząd na siebie i inne istoty, to są one przez chwilę radośni. Wtedy w ogóle istoty najbardziej się uśmiechają. Analizator podejmuje próby interpretacji tego zjawiska”.
Wiadomo, że taki obraz jest wykoślawiony, bo co alien może wiedzieć. Już prędzej ziemski socjolog mógłby się wypowiadać. Czy to tłum, czy grupa? Społeczność czy jeszcze co innego? Tłum, przypomnę, to brak więzi. Sytuacyjne zdarzenie przyciągające uwagę. Grupa to relacje między jej członkami.