Z tym większym zaskoczeniem można by przyjmować niektóre wiadomości. Oto na przykład Ovostar, ukraińska spółka notowana na GPW, zamierza ją opuścić. Idzie śladem Kernela. Mam nadzieję, że delisting w tym przypadku nastąpi i w lepszym stylu, i przynajmniej w zgodności z przepisami prawa. Nie wspominając o zasadach ładu korporacyjnego. „Dobre praktyki” są trochę kwiatkami do kożucha. Polski rynek udowodnił niestety w ostatnich latach, że poszanowanie dla corporate governance ma w głębokim, że tak powiem omalże wulgarnie, poważaniu. Jest to jednak zasadniczo inny temat niż ten, od którego zacząłem ten felieton. Chyba inny.
Wróćmy do Kernela i Ovostaru. Pierwsza spółka to niegdysiejszy zawodnik wagi ciężkiej, dziś zaledwie lekkopółśredniej albo i niżej. Ale z potencjałem. A druga spółka też nie ułomek. Jak celnie i dowcipnie zauważył Janek Szpetulski-Łazarowicz, z którym prowadzę audycję „Rynki na Papierze” w Telewizji Biznesowej, Ovostar to nic innego jak Gwiazda Jajeczna. Liczby potwierdzają tę ksywkę. „Parkiet” przedstawił je bodaj tydzień temu. Niestety dla naszych inwestorów, w ramach informacji o zbliżającym się delistingu.
Oba te przypadki zaczynają wyzwalać we mnie coś w rodzaju złości. O ile nie zjadliwości. No bo z jednej strony żyjemy w świecie upstrzonym barierami celnymi, badaniami jakościowymi, warunkami technicznymi, koncesjami, rejestracjami, normami ESG i wszelkimi innymi, nakazującymi przedsiębiorstwu badać nie tylko samego siebie, ale też łańcuch dostawców. A z drugiej strony zagraniczna spółka może sobie wyjść z rynku giełdowego, jak nie przymierzając zataczający się kowboj z saloonu, wprawiając skrzydła drzwi do tegoż saloonu w znany z filmów ruch wahadłowy.
Właśnie to mnie, proszę Państwa, irytuje. Rzecz jasna jest to emocja podszyta ironią i żartem. Bo zupełnie na serio mówiąc, nie można sobie sensownie wyobrazić rynku kapitałowego, który więzi spółki. Czyli mówi im: porzućcie pewną nadzieję, wy, które tu wchodzicie – nigdy stąd już nie wyjdziecie (o własnych siłach; można najwyżej zbankrutować i w ten sposób wyparować z giełdy).
Gdybym jednak miał tę tonację facecji porzucić, to powiedziałbym tak: a może dobrą zasadą byłoby krytykować, piętnować, a nawet wykpiwać i wydrwiwać takiego to akcjonariusza, który podjął decyzję o wycofaniu spółki z giełdy? A zarazem wszystkich jego nominatów w zarządzie i radzie nadzorczej? Tak, żeby kojarzyli się oni jeszcze przez lata z nabiciem w butelkę niezależnych od spółki inwestorów, tak często niezadowolonych (i słusznie) z oferowanej im łaskawie ceny za przejęcie ich akcji? Bo dzisiaj i wczoraj takie sytuacje rodziły wątki różne, na czele z prawnoregulacyjnym i ekonomicznym, ale nie miały wątku, że tak powiem, pręgierzowego. Nikt metaforycznym jajkiem nie rzucał w tę czy inną gwiazdę jajeczną, a warto by było. Ku przestrodze. A przynajmniej dla formowania się pewnej kultury smaku i przyzwoitości.