Zamiast ten żal jakoś łagodzić, dopuściłem się rzeczy jeszcze gorszej. Wprawdzie nie z własnej inicjatywy, a za namową Piotra Chudzika, ziomka z rynku finansowego. Dotąd sądziłem, że Piotr może mnie zainspirować do tego, by pojechać na jakiś nowy kraniec świata, gdzie jeszcze nie byłem, a on już tak. Tak samo jak może mnie skutecznie zachęcić do tego, by na poważnie wziąć się za golfa. Ale że skłoni mnie do obejrzenia filmu, tego się nie spodziewałem.
A jednak tak właśnie się stało. Film-serial nosi tytuł „Playlista”. Czyżby coś o muzyce? Owszem, to opowiadanie o powstaniu platformy Spotify. Opowiadanie fabularne, niefabularyzowany dokument czy tym bardziej nie film dokumentalny, chociaż bywa określane jako „docu-drama”. Nie wiem dlaczego to ostatnie, ale tak czy owak jest to dzieło bez dwóch zdań wybitne.
Wybitne w tym sensie, że zaczyna się to wszystko zupełnie zwyczajnie. Ot, ktoś sobie wymyślił, że założy start-up. Nawet nie ktoś bardzo rebeliancko nastawiony do rzeczywistości, myślimy, chociaż element ideowy jest silny w jego działaniu. Daniel Ek to seryjny start-uper, ale to nic nadzwyczajnego w dzisiejszych czasach. Początek jest zatem dość banalny, choć napięcie też wyczuwalne, bo przecież wiemy, że to jest o Spotify, będzie się więc działo. A potem nieoczekiwanie zaczynamy oglądać tę samą wydawałoby się historię z perspektywy różnych osób zaangażowanych w tworzenie megafirmy. Każda z nich staje się narratorem swojej własnej opowieści. To, co już raz przeszliśmy jako widzowie, widzimy po części ponownie i widzimy to inaczej. W ten sposób dokonuje się ten mały cud, który potrafią dać dobry film czy książka: nagle przestaje to być tylko historia o narodzinach i perypetiach rozwoju Spotify. Nagle jest to coś o ludziach w ogóle. O tym, jak bardzo jesteśmy różni. O tym, jak odmienne znaczenia może dla poszczególnych osób nieść to samo zdarzenie. Jest w tym zresztą więcej zadumy i przestrogi niż euforycznej radości z budowania biznesowego jednorożca. Szczególnie porusza jedna z tych subopowieści. Jej bohater – a zarazem jej podmiot liryczny i narrator – dowiaduje się o sobie czegoś ważnego. To Martin Lorentzon, partner biznesowy Daniela Ek. My też dowiadujemy się o nim czegoś ważnego, lecz dopiero wtedy. Wcześniej, mimo że przez kilka odcinków Martin jest jedną z głównych postaci filmowej opowieści, nie zdawaliśmy sobie sprawy z jej wielowymiarowości. Ja w każdym razie tego nie widziałem. Człowiek jest zagadką. I co my w ogóle wiemy o drugim człowieku.
Nieoczekiwanie film wywołał u mnie również niepokój. Oto bowiem kolejny przykład opowieści o skoncentrowaniu się na jednej idei i jednym celu. To nie jest moje życie, ale taki, mówiąc technicznie, model może być niezmiernie udany. I znamy wiele przykładów sukcesu opartego na obraniu jednej jedynej zawodowej drogi.
Bardziej mi bliski był zawsze „archipelag”. Aktywność w kilku dziedzinach, nieustanne zderzanie ze sobą doświadczeń w nich zdobywanych. Ale czy podróżowanie między wyspami archipelagu jako droga do samorealizacji zawodowej jest najlepszym wyborem, tego nie jestem pewny.