I tak to się właśnie toczy. Potok codzienności utkanej z okruchów świata tego rzeczywistego i tego dającego się skrolować.
Zresztą nie wiadomo już, co jest rzeczywistością realną, a co nie. Raczej formuje się na naszych oczach jedna niehomogeniczna przestrzeń, złożona z tego, co nazywano (brzmi to już nieco anachronicznie) wirtualem i realem. I jedna część tej nadrzeczywistej przestrzeni bez drugiej istnieć by nie mogła.
Dość na tym. Jest to typ rozważań prawdopodobnie atrakcyjny dla filozofów, socjologów czy psychologów społecznych, ale my jesteśmy przecież inwestorami. Poszukajmy zatem jakichś pouczających historii ilustrujących wielką zmianę tam, gdzie może ona odciskać swój stempel na dzisiaj podejmowanych decyzjach inwestycyjnych. Znajdźmy konkretne tematy inwestycyjne w miejsce rozważań w sposób nieunikniony nacechowanych z jednej strony nostalgią, a z drugiej – ogólnymi futurystycznymi wizjami. Tfu, niepotrzebnie zaplątał mi się ten futuryzm. Dziś tempo zmiany jest takie, że wszystko jest futuryzmem realizującym się na naszych oczach. Zatem to, co „futurystyczne”, straciło swoją moc przenoszenia nas w rewiry jakiejś nieokreślonej i zasadniczo niemożliwej do zaistnienia przyszłości. Dziś wszystko jest do wyobrażenia i do wdrożenia, co unieważniło kategorię futuryzmu. Co najwyżej określenie to może dotyczyć tych obszarów wiedzy i umiejętności, których JESZCZE nie spenetrowaliśmy i nie zrozumieliśmy.
W mojej książce o życiu, które stało się podróżowaniem, dosłownym i metaforycznym zarazem, przywołuję wspomnienie wyprawy mojego przyjaciela do Indii, w latach 80., czyli w czasach studenckich. Piszę tam o tym, jak bardzo jego wyprawa była dla mnie czymś porównywalnym z lotem na Marsa czy przynajmniej z ekspedycją Argonautów po Złote Runo.
Pojechać do Indii wówczas było aktem głębokiej transgresji, tak bardzo był to inny i niemal niewyobrażalnie daleki świat. Slajdy, tak to się nazywało, i rzecz jasna nie chodziło o prezentacje w PowerPoincie, lecz o przeźrocza z Orwo, enerdowskiej kliszy, które przyjaciel wywołał po powrocie, pokazywały sugestywnie te tajemnicze antypody. Ich obraz nie był bardzo odległy od kadrów filmu Dawida Leana „Droga do Indii”, który udało mi się obejrzeć może z rok czy dwa lata wcześniej w ramach słynnych Konfrontacji. Bardzo młodych czytelników proszę o sprawdzenie użytych przeze mnie, a niezrozumiałych pojęć w Wikipedii (na przykład pod hasłem: „Konfrontacje Filmowe”).