Kompetencje to rzecz ważna, aczkolwiek ich brak może być motorem czegoś. Refleksji? Rozwoju? Postępu? Oby tylko nie rezygnacji lub zaniechania, to nie byłoby dobre, a już na pewno nie konweniowałoby z tak optymistyczną porą roku jak początek maja.
Dziś rano przekonałem się, jak brak wiedzy albo wiedza niedostatecznie przyswojona może rzutować na realizację zdawałoby się wnikliwie przemyślanych planów.
Od roku gotuję – w braku lepszego słowa używam tego określenia, razi mnie ono swą trywialnością, tak niepasującą do zajęcia intensywnie nasyconego wartościami i emocjami. Że dla przykładu wyliczę: eksperymentowanie, wybieranie, fizyczny kontakt, obserwowanie, reagowanie, podróżowanie poprzez konteksty. Ach, jest także smakowanie, zadowolenie lub rozczarowanie. Eksperymentowanie wszakże jest przeze mnie sprowadzone do minimum, przybiera postać niemal niedostrzegalną. Praca na rynkach kapitałowych – właśnie tego maja stuknęło mi pod tym względem lat 30 – a także prawdopodobnie jakiś drzemiący w środku sznyt prawniczy powodują, że kurczowo, niemal neurotycznie trzymam się w kuchni przepisów. Ograniczam inwencję, redukując tym samym ryzyko.
Dziś – piszę to 1 maja – przychodzą znajomi na wielką ucztę bliskowschodnią. Ponieważ okazja to szczególna, postanowiłem wreszcie użyć ciecierzycy nie ze słoika, ugotowanej, lecz surowej, kupionej w znakomitym sklepie orientalnym. Tę zaś należy przygotować poprzez moczenie „przez noc”, to znaczy około 12 godzin. Zatem wieczorem nalałem do miski wody, przykrywając nią zupełnie okazałą porcję ciecierzycy. Dziś rano okazało się, że ciecierzyca prawie wyszła z miski, a wody zostało tyle, co kot napłakał. A przecież już wczoraj przemknęło mi przez głowę przeczytane kiedyś zdanie, że wody nalewamy w podwójnej ilości w stosunku do objętości ziaren. Zlekceważyłem jednak tę impresyjną informację, a może nie byłem w pełni przekonany, że ma ona sens, bo ziarna ciecierzycy wczoraj wydawały się dość niepozorne. A przecież ciała różne potrafią znacznie zwiększać swą objętość, to wiedza dość powszechna. Teraz nie ma pewności, jak postąpić – uznać, że proces namaczania ciecierzycy zakończył się sukcesem czy wręcz przeciwnie; w tym drugim przypadku zaś, jak go poprawić? Zdecydowałem się dolać wody i pozostawić to wszystko jeszcze na parę godzin. Targają mną jednak wątpliwości, czy ciecierzyca nie stanie się przez to ZBYT miękka.
Jeżeli człowiek może sobie sprokurować tyle problemów wskutek tego tylko, że weźmie coś nie ze słoika, lecz zacznie od stanu mniej przetworzonego, to co dopiero mówić o bardziej skomplikowanych procesach?