Wszystko jest po coś i ma znaczenie

W dobrych filmach jest dobre to, że powodują konsekwencje. A to ktoś komuś coś opowie. A to ktoś napisze artykuł. A to przypomniana zostanie książka, na podstawie której powstał film. A nuż powstanie społeczność wokół dzieła. I tak dalej. Zdaje się, że taki obieg myśl i dzielenie się wrażeniami nazywamy kulturą.

Publikacja: 15.04.2024 06:00

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościo

Ludwik Sobolewski były prezes GPW i BVB, adwokat, autor książek i publikacji w mediach społecznościowych, partner w Qualia AdVisory

Foto: materiały prasowe

Tak jest właśnie z filmem „Problem trzech ciał”. Po nim Piotr Cieśliński napisał w „Gazecie Wyborczej” artykuł o teorii chaosu czy inaczej – o zjawisku deterministycznego chaosu. Znanym popularnie jako efekt motyla. Notabene z artykułu dowiadujemy się, że meteorolog Edward Lorenz, twórca teorii mówiącej o tym, że przyszłość nie jest w żadnym aspekcie wyznaczana jednoznacznie przez teraźniejszość czy przeszłość, i może być wyłącznie prognozowana, początkowo ilustrował ją machnięciem skrzydeł mewy. Później mewę zastąpił motyl.

Pisze Cieśliński: „Potem odkryto, że podobna nieprzewidywalność dotyczy zjawisk z dziedziny hydrodynamiki, fizyki jądrowej, ekonomii, biologii czy astrofizyki. Jedna z pozoru nieistotna spekulacja na giełdzie w Tokio może spowodować krach na światowych rynkach”.

Tak jak mechanika kwantowa, tak i teoria chaosu uczy nas, jak mi się wydaje, pokory. Jaki może być bowiem nasz wpływ na to, jak dzieją się rzeczy? Żaden. Połączenie wniosków wynikających z obu teorii dawałoby jak najbardziej praktyczną konkluzję, że każde działanie ludzkie jest pozbawione indywidualnie zamierzonej skuteczności. Bo wpływa na nie to, że gdzieś dowolnie wybrany motyl trzepnął skrzydełkami. Czy jakaś mewa.

A jednak można z tego wyprowadzić wniosek dokładnie przeciwny. Warto machać skrzydłami, bo wprawdzie w konfrontacji z deterministycznym chaosem wygląda to żałośnie, ale paradoksalnie ma wpływ.

Czy jest wszakże możliwe ustalanie przynajmniej kierunku wpływania na rzeczywistość, choćby w przybliżeniu? Bo być może nasze machnięcie skrzydłami często przynosi skutek odwrotny do intencji?

Wszyscy znamy powiedzonka stwierdzające, że coś „było po coś”, „musiało się wydarzyć”, że „to się nie stało przypadkiem.” Z reguły nadajemy wtedy pozytywne znaczenie jakiemuś neutralnemu w gruncie rzeczy zdarzeniu. Albo też wydarzenie złe, sytuację kryzysową w naszym życiu postrzegamy mimo wszystko optymistycznie. Bo miałoby się to zadziać po coś, to znaczy po to, by jakieś dobro zaistniało. Zatem w istocie rzeczy każda przykrość lub nieszczęście są dla nas korzystne. Szukamy w takim sposobie interpretowania rzeczywistości pocieszenia. Natomiast ci, którzy nie muszą się do tego sposobu reagowania przekonywać, nie są więc neofitami tego poglądu, lecz jego głębokimi wyznawcami, czerpią z niego potężną siłę.

Zastanawiam się też, czy na końcu tego przeświadczenia, że rzeczy dzieją się po coś, z drugiej zaś strony w samym sednie tej trudnej do wyobrażenia mechaniki wpływu trzepotu skrzydeł motyla nie czai się jedno i to samo: człowiek wcale nie jest jedynie jakimś tam mikropyłkiem w kosmosie.

Nadając temu deontologiczną postać, powiedziałbym, że po prostu warto się starać. Warto być aktywnym. Warto podejmować decyzje. Warto formować w sobie przekonania i następnie przekuwać je na rzeczywistość, choćby najbardziej własną, osobistą, intymną. Bo to wszystko ma wpływ. Owszem, według zasad deterministycznego chaosu bezruch i brak jakiejkolwiek aktywności też mają wpływ. Ale to jest, że tak powiem, wpływ bezbarwny.

Niepokoi mnie wprawdzie ciągle, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć, do jakich zjawisk się przyczyniamy, wykonując ten przysłowiowy ruch skrzydeł motyla. Chciałbym wiedzieć na przykład, jak to, że jeden – jakikolwiek – z czytelników „Parkietu” wypije dziś swoją poranną kawę o dziesięć minut później, niż mógłby, wpłynie na losy świata. Bo, proszę się nie śmiać, zgodnie z teorią wzajemnego oddziaływania ciał, wpłynąć jakoś powinno. Zupełnie tak samo jak zlecenie złożone przez inwestora na warszawskiej giełdzie wpływa na przeróżne zjawiska. Co rzecz jasna wyzywa na ubitą ziemię całą naszą wiedzę o rynkach kapitałowych. No bo jak to? Przecież taki jeden inwestor ze swoim skromniutkim zleceniem nie znaczy wobec rynku nic, zupełnie nic. A jednak. Efekty niestabilności i stabilizacji zachodzą w wyniku spiętrzania się drobnych anomalii, na co reagują całe cywilizacje. Na tym między innymi oparł się Liu Cixin, inżynier, który został pisarzem i napisał w roku 2008 „Problem trzech ciał”. I nie chodzi tu, jeśli dobrze rozumiem deterministyczny chaos, o istotność tak pojmowaną, że pojedyncze zlecenie inwestora uzyskuje moc w połączeniu z setkami tysięcy innych, jednocześnie złożonych. Tu chodzi o to, że moje pojedyncze zlecenie w pewnym niesamowitym rozumieniu powoduje, że zaistnieją te setki tysięcy. Bez niego rzeczywistość miałaby inny przebieg.

Post scriptum: Spotkałem się na pogawędkę przy kawie z Cezarym Szymankiem, redaktorem naczelnym mojej ulubionej giełdowej gazety. Prawdopodobnie obaj instynktownie uznaliśmy, że nasza rozmowa wywiera jakiś dobry wpływ na kosmos, dlatego też toczyła nam się ona wartko i miała atrakcyjnie zdywersyfikowaną tematykę. I zapewniam Czytelników, że rzecz była także o inwestorach indywidualnych. Co spowodowało, że naszła mnie pewna myśl i postanowiłem wydać z siebie trzepot skrzydeł motyla (w przekonaniu, że może wyjdzie z tego coś dobrego).

– Czarku, mam pomysł. Zamów u mnie artykuł.

Na wszelki wypadek dodałem, że nie oczekuję wynagrodzenia.

– Nooo? – podjął temat Cezary.

– No właśnie. O inwestorach na naszym rynku. O ludziach. Rocznice jakieś są. Ale bardziej o przyszłości.

Chwila pauzy.

– OK, zamawiam – zabrzmiało to zdecydowanie.

Na co ja z kolei popadłem w chwilowe milczenie, zorientowawszy się, że chyba właśnie znowu ubrałem się w jakąś poważną pracę do wykonania. Czarek przerwał je w sposób właściwy dla kogoś, kto zarządza przedsiębiorstwem (a nie jakimiś kawkami, śmieszkami-heheszkami i przekomarzankami):

– Dać ci termin?

– No daj.

– Do majówki chcę mieć tekst.

W sumie to jestem teraz zadowolony. Wszystko jest po coś i ma znaczenie. A bez jedenastu tysięcy znaków do napisania (ze spacjami) rzeczywistość miałaby inny przebieg.

Felietony
Pracowita majówka polska
Felietony
Starożytne wskazówki dla współczesnych
Felietony
Ile odliczać?
Felietony
Zbieranie danych do ESRS-ów
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Felietony
Nowa epoka w prospektach?
Felietony
Altcoiny – między potencjałem a ryzykiem