Polski rynek kapitałowy na szczęście dorobił się co najmniej jednej legendy. Naszła mnie ta myśl, kiedy gawędziliśmy w ubiegłym tygodniu przed rozpoczęciem dyskusji o stanie rynku, prowadzonej przez Darka Jarosza, z udziałem Jarka Dominiaka, Filipa Gorczycy, Andrzeja Steca i moim. Ktoś rzucił parę słów o nastroju, który panuje na rynku. Ktoś inny dodał: „A pamiętacie, jak to było ze Śląskim…”.
To uruchamia podróż w czasie. Jesienią 1993 roku spotkałem się z Robertem Rzesosiem. Pracowałem wtedy w Urzędzie Rady Ministrów. Robert przyniósł formularze zapisu na akcje prywatyzowanego Banku Śląskiego. Rzesoś był prezesem Centrum Bankowo-Finansowego „Nowy Świat”, czyli prezesem interesu, którego majątek stanowiła dawna siedziba Komitetu Centralnego PZPR.
Wypełniłem te formularze. Za bardzo nie rozumiałem, na czym polegała cała ta operacja składania zapisu. I oczywiście to nie ja wypełniłem formularze, lecz moja sekretarka, bo sam bym nie potrafił. Albo zwyczajnie by mi się nie chciało. Odstraszały samym swoim wyglądem.
Na końcu okazało się, że zainteresowanie akcjami Śląskiego było tak gigantyczne, że każdy, kto się zapisał, miał prawo do otrzymania maksymalnie zaledwie trzech akcji.
Kolejki na ulicach, przed sklepami skończyły się kilka lat wcześniej. A tu wróciły, tyle że tym razem ustawiały się przed biurami maklerskimi. Czy można sobie wyobrazić bardziej efektowny symbol tego, że socjalistyczna gospodarka niedoboru przegrała z młodą formacją kapitalistyczną? A Komitet Centralny z komitetami kolejkowymi do prywatyzacji?