Prawdopodobieństwo sformowania nowego rządu przez dotychczasową opozycję rynki przyjęły z dużym entuzjazmem. W efekcie czego obserwowaliśmy wyraźny wzrost kursu złotego w stosunku do głównych walut, wzrost ceny polskich obligacji skarbowych oraz dawno niewidziane zwyżki indeksów giełdowych. Skala poprawy wyceny krajowych aktywów finansowych każe jednak postawić pytanie, czy nie jest to nadmierny optymizm?

Obecnie rynki finansowe dyskontują przede wszystkim szybkie uruchomienie środków z Krajowego Planu Odbudowy. Rzeczywiście, wobec wyzwań związanych z sytuacją finansów publicznych oraz kosztami obietnic składanych przez partie, które najprawdopodobniej stworzą rząd, taka konieczność wydaje się czymś absolutnie priorytetowym. W strategii zarządzania długiem sektora finansów publicznych w latach 2024–2027, opublikowanej we wrześniu br., Ministerstwo Finansów założyło koszty obsługi długu Skarbu Państwa w przyszłym roku na poziomie ponad 66 miliardów złotych, a w latach kolejnych ich wzrost do ponad 90 miliardów złotych. Równocześnie deficyt przyszłorocznego budżetu państwa przedstawiony w przyjętym również we wrześniu budżecie na rok przyszły poszybował do 65 miliardów złotych. Natomiast łączna wartość obietnic wyborczych trzech ugrupowań, które będą prawdopodobnie tworzyć nowy rząd, to według wyliczeń Forum Obywatelskiego Rozwoju ponad 460 miliardów złotych.

W tym kontekście środki z Brukseli w wysokości prawie 160 miliardów złotych stanowią niebagatelne wsparcie dla krajowych finansów publicznych. Problem w tym, że ściągnięcie po nie wcale nie będzie ani takie łatwe, ani takie szybkie. Po stronie krajowej w chwili obecnej blokada występuje w skłóconym wewnętrznie Trybunale Konstytucyjnym, gdzie utknęła nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym. W tym przypadku nowy rząd raczej nie ma żadnego pola manewru. Z drugiej strony decyzja Komisji Europejskiej o wypłacie środków musi być poprzedzona opinią w sprawie osiągnięcia przez państwa członkowskie w zadowalający sposób odpowiednich tzw. kamieni milowych.

Owe tzw. kamienie milowe to około 300 różnego rodzaju wymagań, do których wypełnienia zobowiązała się Polska. Już sama ich liczba wskazuje na skalę wyzwania. A na dodatek wiele z tych wymagań pociąga za sobą znaczące koszty społeczne, jak na przykład podatek od własności pojazdów emitujących spaliny, opłaty za korzystanie z autostrad czy ozusowanie wszystkich rodzajów umów o pracę. Zatem czas może w tym przypadku okazać się kluczowym czynnikiem, tym bardziej że przyszłoroczny budżet państwa musi zostać przyjęty do końca stycznia, gdyż inaczej prezydent może rozwiązać parlament. Nic zatem dziwnego, że pojawiły się już pomysły renegocjacji „kamieni milowych” i zawarcia nowego porozumienia z Komisją Europejską. Z wielu z tych uwarunkowań nie do końca zdają sobie sprawę inwestorzy zagraniczni. W negatywnym scenariuszu związanym z przedłużającym się formowaniem nowego rządu i w konsekwencji przyjęciem z konieczności budżetu przedstawionego przez poprzedni rząd optymizm rynków może szybko wygasnąć. A wtedy czeka nas duża korekta cen polskich aktywów.