Do tworzonego w roku 1994 w KDPW biura prawnego ściągnąłem z Komisji Papierów Wartościowych Zbigniewa Mrowca. Zbyszek był młodym prawnikiem po Uniwersytecie Warszawskim. Zresztą wszyscy wtedy byliśmy bardzo młodzi.
Rozumieliśmy się ze Zbychem prawie bez słów. Znajdując rozwiązanie problemu, będące zwykle jakimś trzecim wyjściem, obok nasuwającej się od razu na myśl alternatywy, śmialiśmy się, mówiąc triumfalnie: Tertium datur!, co było zarazem kpinką z rzymskiej paremii. Jakoś często wychodziło nam, że dychotomia zawarta w „tertium non datur” opisuje w mylący sposób rzeczywistość. Natomiast z dowcipu o Wałęsie zaczerpnęliśmy powiedzonko „tu nie ma ryb” i używaliśmy go dla podkreślenia, że nasze stanowisko w danej sprawie jest jedynie słuszne i nie podlega dyskusji. Dowcipu nie przypominam, bo jest za długi.
Żarty żartami – miewaliśmy też trudniejsze chwile. Kiedyś, a było to po błędzie, który przydarzył się nam w toku pewnej operacji z uczestnikami KDPW, Zbychu wtoczył się do mojego gabinetu, by pokazać mi jakieś dokumenty do wysyłki. Mając świeżo w pamięci niedawną wpadkę, zadałem mu pytanie: „Czy ręczysz głową, że tym razem jest to wszystko dokładnie sprawdzone?”. Zbychu głęboko się zamyślił. Stanął twarzą do okna i powiedział po chwili: „Swoją nie, ale Szelenbauma – tak”. Piotr Szelenbaum był wtedy jednym z naszych prawników, zresztą znakomitym.
Po kilku latach Lejb Fogelman skusił Zbyszka, by porzucił KDPW i przeszedł do kancelarii, której głową był Lonia. To był koniec naszej codziennej zawodowej współpracy.
Spotykałem później Zbyszka wielokrotnie przy różnych okazjach, jak choćby konferencje Izby Domów Maklerskich. Bywaliśmy też u siebie w domach. Podziwiałem, choć z mieszanymi uczuciami, jego kolekcję broni palnej i białej. Tę pasję do broni uzewnętrzniał, polując. Spieraliśmy się na ten temat.