Na wynik wyborczy rynek zareagował pozytywnie. Bardziej pozytywnie niż na ostatnie decyzje tych, którzy jawnie wspierali odchodzącą ekipę. Złoty się umacniał istotnie, giełda pokazała optymizm praktycznie od powyborczego poranka, choć nic nie było jeszcze pewne. Wracają przychylne głosy z zagranicy. Skala odreagowania dowodzi także, że ci, co teoretycznie wygrali, akurat na rynku kapitałowym zrobili wiele, by popadł on w ostatnich latach w marazm. Żeby nie powiedzieć więcej, przede wszystkim o spółkach niszczonych przez decydentów.
Mądre głowy ostatnio debatowały o stanie rynku kapitałowego i snuły kolejne wizje o nowej strategii. Której to już w historii?! Ciągle padają podobne argumenty, ciągle wracamy do przeszłości. Może więc warto przypomnieć czasy, w których polski rynek kapitałowy powstał. Czasy nadziei, optymizmu, a nawet euforii, która dała znać o sobie także po powstaniu giełdy. Pod bankami i biurami maklerskimi stały wtedy kolejki, na spółki trzeba było się zapisywać, stojąc godzinami w „ogonkach”. Ludzie wtedy wierzyli, bo inwestowanie, zarabianie, czekanie na zysk to proces emocjonalny w głównej mierze związany z wiarą. Bez niej żadne zachęty nie pomogą: podatkowe, emerytalne czy nawet tzw. edukacja.
Teraz spójrzcie zacni panowie od tworzenia strategii na te wybory. Rekordowa frekwencja, kolejki, młodzi ludzie czekający z nadzieją na oddanie głosu. Nie było zachęt, promocji, a nawet specjalnej edukacji. Były wiara i nadzieja, że można coś zmienić. Ogólnie i indywidualnie. I taki sam lub choćby podobny duch musi wrócić na giełdę i rynek kapitałowy. Aby zacząć wszystko od nowa, jeszcze raz, lepiej.
Bo oprócz rozsądku, mądrości, wiedzy i prawd oczywistych, ludzie potrzebują optymizmu, który być może właśnie wraca…