Czasem nie jest łatwo wykopać ciekawy temat na felieton w „Parkiecie”. Siadam wtedy przed komputerem i przeszukuję orzeczenia sądowe. Liczę na to, że trafię na jakiś skomplikowany przypadek, spór o zagadnienie kardynalne albo stan faktyczny, wskazujący na kolejny wielki problem z przepisami. Tymczasem rzeczywistość, w której ścierają się interesy fiskusa i podatników, na polu opodatkowania dochodów kapitałowych, jest banalna. Urzędy raczej nie zajmują się problemami systemowymi, a podatnicy zwyczajnie potykają się o własną ignorancję.
Przypadek pierwszy i bardzo świeży. Obywatel ma firmę, dochody z działalności gospodarczej i postanawia sobie dorobić na foreksie. Kupuje lub sprzedaje walutę, działa tak przez dłuższy czas, a następnie dopada go kontrola. Dlaczego? Ano dlatego, że złożył PIT-38 oraz wykazał w nim dochody z waluty jako dochody z odpłatnego zbycia i realizacji instrumentów finansowych. W postępowaniu administracyjnym podatnik poległ na całej linii. Nic dziwnego, skoro okazało się, że do zakładania „kont” na foreksie wykorzystywał m.in. mamę, a jak stwierdził w swoich wyjaśnieniach, „transakcje traktował niczym przygodę... ucząc się metodą prób i błędów”. Później jeszcze się bronił tym, że nie może przedstawić żadnych dokumentów, bo „zagraniczne platformy żadnych dokumentów nie wysyłają”, a on ma tylko aplikację w telefonie.
Przypadek drugi, też rozstrzygany w sądzie niedawno. Podatniczka miała rachunek maklerski zarządzany przez firmę trzecią. Rok podatkowy się skończył, PIT-8C wystawiono i wysłano do podatniczki, która jednak zeznania rocznego nie złożyła. Urząd wezwał więc bierną obywatelkę do rozliczenia się z PIT-38, jednak wezwania te zostały bez odpowiedzi. Wobec tego nie pozostawało nic innego, jak wydać decyzję i wymierzyć podatek z odsetkami. Czym tłumaczyła się podatniczka, która przegrała we wszystkich instancjach i w sądzie? Podsumowując: ja żadnych transakcji nie zlecałam, ja żadnych pieniędzy nie dostałam, kiedyś coś wpłaciłam na rachunek (dziewięć lat wcześniej!!!), ale nic na nim nie robiłam. Jak więc widać, zainteresowana nie dość, że zapomniała o umowie zarządzania, to jeszcze zignorowała informację i korespondencję, którą do niej wysłano.
Takich przypadków jest wiele. I szczerze powiem... wszystkie wprawiają w podobne osłupienie. Czytamy w prasie o oszustwach „na wnuczka”, o przekrętach „na telefon od konsultanta” i o innych metodach narażania się na finansowe straty. Ale o „numerach na własną beztroskę” w ramach rynku kapitałowego i inwestowania osobistego nikt nie pisze w sposób alarmujący. Podatkowe „frajerstwo” nie jest tematem bulwersującym opinię publiczną choćby w takim stopniu co – mityczny już – wyzysk fiskusa. Tymczasem sama lektura orzeczeń sądów administracyjnych, do których trafiają sprawy toczone przez „najbardziej wytrwałych”, pokazuje, jaka jest skala ludzkiej niewiedzy, ignorancji, a nawet – nie bójmy się tego określenia – zwykłej głupoty.
Inwestować można na różne sposoby. Można to robić małymi kwotami, można mieć jakiś mały cel albo robić to na próbę. Można przy tym odkryć swój nowy talent, rozwinąć się i wzbogacić. Albo ośmieszyć, wystawiając się na pewny strzał skarbówki, która łapiąc takich frajerów, nawet nie musi prężyć muskułów w poważniejszych sprawach.