Zarówno FDIC (amerykański ubezpieczyciel depozytów), jak i Rezerwa Federalna pracowały nad zapewnieniem bezpieczeństwa depozytów w małych i średnich bankach oraz nad zmianą regulacji prawnych zwiększających bezpieczeństwo sektora bankowego. To uspokoiło nastroje. Co prawda z mniejszych banków do większych przepłynął duży strumień depozytów, ale w dniu pisania tekstu sytuacja wydawała się być stabilna.
Nie wszyscy podzielali tę opinię. Na przykład Jamie Dimon, szef JPMorgan Chase, ostrzegał, że kryzys wciąż trwa, a jego skutki będą przez długi czas odczuwane przez amerykańską gospodarkę. Czy tak będzie, czy może Dimon wszedł na drogę Doktora Zagłady, czyli Nouriela Roubiniego, który zapowiada za dziesięć lat upadek dolara? Tego oczywiście nikt nie wie, ale można próbować rysować liczne scenariusze.
Podczas ostatniej konferencji prasowej po posiedzeniu FOMC, kiedy to stopy procentowe w USA wzrosły o 25 pkt baz. (właściwie wszyscy tuż przed decyzją tego oczekiwali), Jerome Powell, szef Fedu, mówił, że zawirowania w sektorze bankowym zwiększają prawdopodobieństwo recesji w USA, bo banki będą ostrożniejsze w udzielaniu kredytów. Poza tym kilka miesięcy wcześniej mówił też o tym, czego wszyscy się obawiają i jednocześnie mają nadzieję: o mocnym ożywieniu w gospodarce Chin.
Rozpoczęliśmy bowiem II kwartał, a wraz z nim zwiększyło się przekonanie o nieuniknionym ożywieniu gospodarczym w Chinach. Co prawda pierwsze chińskie dane makro nie zachwycały, ale dotyczyły one jedynie albo I kwartału albo przełomu kwartałów. Wydaje się pewne, że władze chińskie zrobią wszystko, żeby rozruszać gospodarkę po okresie szaleńczej polityki zero covid.
Skąd ta dychotomia w poglądach na chińskie ożywienie? Stąd, że chiński popyt zwiększy ceny na rynkach surowcowo-towarowych, co utrudni walkę z inflacją. Może je zwiększyć nawet znacznie. Z drugiej zaś strony ożywienie chińskiej gospodarki pomoże gospodarkom zarówno w Europie, jak i w USA, bo zwiększy się chiński popyt na produkty z tego obszaru.