Ale w tym wywiadzie pada jeszcze jedno ciekawe stwierdzenie-pytanie. Może chodzi tylko o to, że obecny system emerytalny został wymyślony przez wykształconych mężczyzn, którzy mogli liczyć na wysoki kapitał początkowy i w momencie reformy mieli dobrą, stałą pracę?
Nie mam tu dużo miejsca, by odnosić się do konkretnego wywiadu i krok po kroku analizować tezy w nim zawarte. To był zapewne jeden z wielu głosów w cały czas toczącej się dyskusji o polskich emeryturach. Dyskusji, która odbija się od ściany do ściany, bo dla jednych oczywiste jest, że wiek przejścia na emeryturę należy wydłużać, a dla innych jest oczywiste, że cały system to piramida finansowa, w której na co dzień są okradani. Tak więc od kontrowersji do kontrowersji.
Dobrze, przyjmijmy założenie, że trzeba wkładać kij w mrowisko. Przyjmijmy też założenie, że obecny system ma same wady. Jest repartycyjny, więc tak naprawdę przypomina piramidę finansową, bo zależy w dużej mierze od składek płaconych przez kolejne pokolenia. Dźwiga balast starego systemu, więc lepsze emerytury będą mieli ci, którzy w minionych dziesięcioleciach załapali się po studiach na etat i mieli odłożonych więcej składek. Dziś o etat trudniej, młodzi są zatrudniani na starcie na umowy nieoskładkowane lub w ramach działalności, od której składki są symboliczne, więc ich emerytura „zaprojektowana” w poprzednich pokoleniach będzie głodowa. Nie pomogą żadne IKE, IKZE, PPE i PPK, jeśli procesy oszczędzania na starość trzeba w zasadzie wymuszać.
Skoro jest źle i skoro widać wady systemu zaprojektowanego dekady temu, to należałoby się zastanowić, co dalej. Pomyśleć nad zmianą, opracować strategię, odkryć formułę. Potrzeba jakiejś wizji lub nowego kamienia filozoficznego. Nie można tkwić w starych schematach i powtarzać z roku na rok, że jest źle. Kto się ma tym zająć? Ludzie, którzy dziś myślą już o emeryturze? Czy ci, którzy o emeryturze jeszcze nie myślą? Co by złego nie mówić o reformie emerytalnej z 1999 roku, to miała ona wymiar kompleksowy. Nie tylko rozwiązywała problemy doraźne, ale też tworzyła fundamenty pod inne dziedziny gospodarki, między innymi pod rynek kapitałowy, który w założeniach powinien się rozwijać w ramach otwartych funduszy emerytalnych. To powiązanie miało merytoryczny sens, choć nie było pozbawione wad. W tym wady podstawowej – jak zapewnić spójność wszystkich procesów, tak aby choć jeden z nich nie osłabił pozostałych.
Osłabienie musiało nadejść: kryzysy finansowe, afery związane z instytucjami na rynku, spadek zaufania. Jednak kolejne pokolenie nie wyciągnęło z tego żadnych wniosków. Po prostu przestało o tym myśleć. I omija problem systemowy niczym stary zamek średniowieczny – stoi, to stoi, ale kto by się nim interesował. Inflacja i wzrost stóp nie wywołały pokoleniowego tąpnięcia, a przymykanie oka na zadłużanie się w skali indywidualnej i ogólnej jest oznaką dziwnej finansowej ślepoty. Chcąc lepiej żyć dziś, w świecie urządzonym podobno przez poprzednie pokolenie, młodzi wolą żyć na kredyt i akceptować dosypywanie pieniędzy do systemu z długu ogólnego. Nie widzą związku między rynkiem kapitałowym a systemem emerytalnym, bo związek ten się zatarł, a ewentualne, „ciekawe” dla młodych cele leżą albo poza granicami Polski, albo w świecie alternatywnym. Tymczasem otaczająca nas rzeczywistość, rządzona przez 60- i 70-latków, wymaga stanowczego głosu. Stanowczego wyboru. Poprzedzonego jednak merytoryczną refleksją, której brak.