Wiara w miękkie lądowania gospodarki USA powoli zanikała, ale nie była jeszcze na poziomie zero. Za to zdecydowanie rośnie obawa, że Fed będzie podnosił stopy jeszcze przynajmniej trzy razy (rynek wycenia 5,5 proc.), a być może nawet do 6 proc. (to najbardziej pesymistyczne i rzadkie prognozy).
Z tego wynika, że Fed może wprowadzić gospodarkę USA w łagodną recesję, co obniży dochody spółek i spowoduje, że obecne wyceny akcji są za wysokie. Takie obawy na rynku powoli już widać we wskaźniku CNN (ekstremalny strach – ekstremalna chciwość). Obecnie wskaźnik jest na polu „neutralnie”. Z tego wniosek, że oczekiwanie miękkiego lądowania gospodarki jeszcze nie wygasło i może w każdej chwili znowu odżyć.
Podczas tej korekty na rynku walutowym i akcji, bo to była korekta i daleko jej było do kontynuacji bessy, właśnie wypowiedzi członków Fedu miały największy wpływ na nastroje. Mówili oni o konieczności walki z uporczywą inflacją oraz odpornym rynku pracy, którego stan nie pogarsza się mimo podwyżek stóp procentowych.
Poza tym na rynek napływały dane makro, które mogły niepokoić. Szczególnie zaniepokoił indeks PCE (wskaźnik osobistych wydatków konsumpcyjnych Amerykanów), bo jest podobno ulubionym wskaźnikiem Fedu. Okazało się, że zarówno na poziomie głównej liczby, jak i w jego bazowej mierze dynamika wzrostu wydatków wzrosła, a przecież oczekiwano spadku.
Niepokoił też raport o inflacji CPI. W USA spadła, ale spadek był niewielki (zamiast spadku z 6,5 proc. do 6,2 proc. było 6,4 proc.). Nawiasem mówiąc, nieoczekiwane wzrosty inflacji w Hiszpanii, Holandii i Francji też rodziły niepokój o losy dezinflacji. To na razie dane z jednego miesiąca, ale można powiedzieć, że zapaliło się żółte światło. Rynki inflacji amerykańskiej się nie wystraszyły, ale potem zaczęli się pojawiać mówcy z Fedu z bardzo jastrzębim przekazem i to rynek akcji dobiło, a dolara umocniło.