Pierwsza faza działalności Rady Polityki Pieniężnej, a mówiąc ściślej – szefowania bankowi centralnemu przez Adama Glapińskiego, przebiegała w iście sielankowej atmosferze. Od marca 2015 do marca 2020 r. referencyjna stopa Narodowego Banku Polskiego pozostawała „uporczywie” na niezmienionym, rekordowo wówczas niskim poziomie 1,5 proc. Był to najdłuższy w nowożytnej historii cykl stabilizacji stóp. Co nie jest bez znaczenia, był to jednocześnie czas bardzo dobrej koniunktury w gospodarce. Decyzje RPP były w pełni przewidywalne, a konferencje prasowe po jej posiedzeniach krótkie i przyjemne. Sielanka skończyła się wraz z pandemią. W tych nadzwyczajnych okolicznościach posunięcia Rady nie budziły jednak większych wątpliwości. W celu ratowania sytuacji stopa referencyjna została obniżona do 0,1 proc. Podobnie postępowały główne banki centralne na świecie. Jednocześnie miało miejsce potężne stymulowanie w zakresie polityki fiskalnej, czyli rząd zaczął sypać pieniądze z przysłowiowego helikoptera, wspomagając firmy i konsumentów. Do pewnego stopnia słusznie, choć od pewnego czasu to sypanie wydaje się nadmiarowe. A w dodatku stoi w ostrej kontrze z polityką pieniężną, powodując jej nieskuteczność w walce z inflacją.

To być może teza kontrowersyjna, ale w momencie, gdy wiosną 2021 r. inflacja zaczęła ostro przyspieszać, a w lipcu osiągnęła 5 proc., czyli poziom dwukrotnie wyższy niż cel inflacyjny, w RPP powinno zapalić się czerwone światełko. Zaczęło się ono jednak tlić dopiero w październiku ubiegłego roku, gdy dynamika wzrostu cen towarów i usług konsumpcyjnych zbliżała się do 7 proc. W kolejnych miesiącach sytuacja zaczęła się już wyraźnie wymykać spod kontroli. Jednocześnie dynamika wzrostu gospodarczego oraz sytuacja na rynku pracy pozostawały bardzo dobre. Były więc wyraźne powody, by zacząć naciskać na monetarny hamulec. Przytaczane przez Glapińskiego argumenty o tym, że inflacja jest zjawiskiem globalnym, a przyczyny narastającej presji leżą po stronie czynników niezależnych od oddziaływania polityki pieniężnej, zdają się nie znajdować wystarczającego uzasadnienia. Warto bowiem zwrócić uwagę, że równolegle do dynamicznego wzrostu wskaźnika cen towarów i usług konsumpcyjnych mocno w górę szła także inflacja bazowa, a więc nieuwzględniająca cen energii i żywności, a co więcej, zwyżkowały wszystkie miary tego wskaźnika, czyli inflacja nieuwzględniająca cen administrowanych, najbardziej zmiennych oraz tzw. 15 proc. średniej obciętej. Wszystkie one osiągnęły poziom najwyższy w historii ich wyliczania. Mniej więcej od początku obecnego roku w Narodowym Banku Polskim i Radzie Polityki Pieniężnej powinno się więc było palić nie tylko światło czerwone, ale wręcz pulsujące niebieskie oraz ostry sygnał dźwiękowy, typowe dla działań służb ratunkowych.

Niezaprzeczalnym faktem jest, że RPP od października ubiegłego roku przystąpiła do radykalnych działań na rzecz ograniczania inflacji, czyli dynamicznych podwyżek stóp procentowych, niemających precedensu w dotychczasowej historii. Należy jednak przypomnieć o elementarnej prawidłowości, że impulsy polityki monetarnej zaczynają działać po kilku kwartałach od ich zastosowania. Jak do tej pory efektów w postaci wyhamowywania procesów inflacyjnych zbytnio jednak nie widać. Argumenty podkreślające właściwy „timing” działań polityki monetarnej oraz zewnętrznych źródeł presji inflacyjnej wydają się jedynie budowaniem alibi dla władz monetarnych. Mówiąc wprost, gdy było łatwo i przyjemnie, można było spać spokojnie i niewiele robić, ale gdy zaczęło się robić coraz bardziej gorąco, nie starczyło wyobraźni, determinacji lub kompetencji (niepotrzebne skreślić), a na znaczeniu zaczęły zyskiwać względy niewchodzące w skład mandatu NBP i RPP.

Kwestie dotyczące komunikacji kluczowych włodarzy naszej polityki monetarnej z rynkiem należałoby potraktować osobno, choć są one przecież immanentnym narzędziem prowadzenia tejże polityki i często bardzo istotnym warunkiem jej skuteczności. O ile w okresie spokoju co do sposobu komunikacji nie można było mieć poważniejszych zastrzeżeń, o tyle w czasie nasilenia inflacyjnej zarazy sytuacja zmieniła się radykalnie. Koncentrujące się na meritum sprawy konferencje prasowe po posiedzeniach RPP zamieniły się w zdecydowanie przydługie tyrady Glapińskiego, służące nie tyle wyjaśnianiu decyzji, co dotyczące własnych kompetencji i zasług, okraszane bez żenady wygłaszanymi wtrętami dotyczącymi polityki wewnętrznej i zagranicznej oraz „wungla”. Do tego doszły ostatnio mocne akcenty związane z kontrowersjami między przedstawicielami RPP, niestety, częściowo niedotyczące argumentów merytorycznych, lecz ambicjonalnych i politycznych. Z jednej strony mamy publicznie wyrażane utyskiwania na utrudnianie niektórym członkom RPP dostępu do danych i analiz, z drugiej zaś grożenie im prokuratorskimi postępowaniami.

Nie o taką politykę pieniężną chyba jednak nam chodzi, tym bardziej że czasy są wyjątkowo trudne i przydałoby się solidne przygotowywanie decyzji monetarnych.