Niewielu wierzyło, że stanie się to tak szybko. Wyniki szczytu przerosły jednak oczekiwania największych sceptyków. W komunikacie po zakończeniu szczytu przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy oświadczył, że „nadzór będzie mógł zacząć efektywnie funkcjonować prawdopodobnie w ciągu 2013 r.". W języku dyplomacji zdaje się to oznaczać „w bliżej nieokreślonej przyszłości". Brak porozumienia wśród państw UE co do wspólnego nadzoru i unii bankowej nie ogranicza się zresztą do ram czasowych, ale dotyka istoty funkcjonowania tych instytucji. Ja postawiłbym pytanie jeszcze szerzej i zastanowił się, jaki jest sens powoływania instytucji, która od wielu lat de facto istnieje.

Od ponad dziesięciu lat państwa strefy euro posługują się wspólną walutą, której podaż reguluje Europejski Bank Centralny, zasilając banki komercyjne tych państw w płynność?po określonej przez siebie cenie (stopie procentowej). Trudno byłoby więc uzasadnić tezę, że nie istnieje bank banków strefy euro. Co więcej, nie tylko w strefie euro, ale we wszystkich państwach Unii Europejskiej banki działają w ramach prawa unijnego, z flagowymi regulacjami, jak MiFID czy CRD (Bazylea) na czele. Otoczenie regulacyjne banków w poszczególnych krajach strefy euro nie powinno więc istotnie się różnić. Mało tego, od stycznia 2011 r. istnieje też Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA). Czego więcej trzeba, aby koncepcja unii bankowej się zrealizowała?.

Można oczywiście się spierać co do podziału kompetencji między unijnymi i krajowymi instytucjami nadzorczymi, i trudno przy tej dyskusji abstrahować od podziału odpowiedzialności za skutki niewłaściwego nadzoru (w szczególności dotyczy to gwarantowania depozytów). Komisja Europejska istotny problem dostrzega w zapewnieniu jednolitych ram prawnych funkcjonowania banków. Czy w tym celu nie wystarczy jednak, aby państwa członkowskie przestrzegały obecnych (obszernych) regulacji i by ewentualnie unormowano kwestie, gdzie w prawie poszczególnych krajów występują istotne rozbieżności? Podczas ostatniej konferencji Banking Forum w Warszawie niektórzy uczestnicy wskazywali, że unia bankowa jest potrzebna, gdyż niektóre państwa członkowskie nie implementują właściwie prawa unijnego. Czy jednak powołanie kolejnej instytucji rozwiąże ten problem? Skojarzenie z genezą strefy euro, do której weszły kraje niestosujące się do narzuconych przez same siebie kryteriów konwergencji, nasuwa się samo.

Trudno w tym miejscu przeoczyć wywiad, którego udzielił kilku europejskim dziennikom (w Polsce „Gazecie Wyborczej") Francois Hollande. Zdaniem prezydenta Francji unię bankową należy rozpatrywać łącznie z unią fiskalną i „częściowym uwspólnotowieniem długu, na drodze euroobligacji". Jednym tchem wymienił więc unię bankową ze wszystkimi postulatami zgłaszanymi wcześniej przez swojego poprzednika Nikolasa Sarkozy'ego. Szkoda, że nie wspomniał przy tym o innej koncepcji Sarkozy'ego, „dumpingu fiskalnym", polegającym na stosowaniu przez nowe kraje członkowskie niższych stawek podatkowych (rozwiązaniem miało być ujednolicenie – w górę – stawek podatkowych w całej UE). Wszystkie te recepty sprowadzają się do rozumowania: skoro część krajów nie jest w stanie rozwiązać swoich problemów (podnieść konkurencyjności, obniżyć długu publicznego, emitować obligacji na korzystnych warunkach), to ich sytuację można relatywnie poprawić przez pogorszenie sytuacji pozostałych państw członkowskich (odpowiednio: obniżając ich konkurencyjność, zwiększając dług publiczny, podnosząc rentowność emitowanych obligacji). Smutna konstatacja jest taka, że w analogiczny sposób można przecież „ratować" również banki przez „częściowe uwspólnotowienie" płynności albo aktywów z utratą wartości.

Z oczywistych powodów pomysł emisji obligacji przez strefę euro nie doczekał się jeszcze realizacji. Tak długo, jak istnieje grupa krajów zdolnych finansować swój dług publiczny po niskich rentownościach, tak długo nie będą one skłonne zaakceptować znacząco wyższych kosztów obsługi długu, którymi byłyby obarczone obligacje całej strefy euro. Podobnie, tak długo jak część krajów ma zdrowy sektor bankowy, a ich podatnicy nie chcą gwarantować depozytów w krajach ogarniętych kryzysem, tak długo koncepcja unii bankowej w wydaniu „konwergencja do najsłabszego" jest daleka od urzeczywistnienia.