Ostatnimi czasy najważniejsze dla rynków były głosy właśnie z tych ostatnich. Bo kilka poprzednich lat było dla banków centralnych okresem szczególnie gorącym. W tym czasie mieliśmy okazję na żywo obserwować mnóstwo spektakularnych działań i bezprecedensowych decyzji polityki pieniężnej. Dodruk pieniądza na niespotykaną do tej pory skalę, ujemne stopy procentowe czy podchody pod wojny walutowe to tylko najbardziej znane przykłady. I w tym całym zamieszaniu trzeba było jakoś prowadzić politykę komunikacyjną, co dla banków centralnych było sporym wyzwaniem i co nie zawsze się udawało. Czasem i największe banki centralne zaliczały komunikacyjne wpadki i w efekcie głosy, które usłyszały rynki finansowe, chyba nie do końca były tym, co chciały zakomunikować władze pieniężne. Wpadki zdarzały się i największym, i nieco mniejszym, jak choćby naszej rodzimej RPP. Nikomu nie wytykając błędów (bo w końcu kto jest bez winy...), warto jednak spojrzeć na kilka ubiegłych lat i z omyłek przeszłości wyciągnąć konstruktywne wnioski.
Zacznijmy jednak od podstaw, czyli od pytania, dlaczego w ogóle polityka komunikacyjna banków centralnych jest tak istotna. Sprawa jest prosta. Stopa referencyjna banku centralnego wpływa bezpośrednio jedynie na krótkookresowy koszt pieniądza (np. dla naszej rodzimej RPP stopą referencyjną jest stopa operacji siedmiodniowych banku centralnego). Jednocześnie zaś gołym okiem widać, że działania banków centralnych mają wpływ na całą krzywą dochodowości. Czyli zarówno na najkrótsze stopy procentowe, jak i na stopy, dajmy na to, 5-, 10– czy 20-letnie. Już nie wspominając o innych rynkach, na przykład o rynku walutowym. A tym elementem układanki, który sprawia, że bank centralny wpływa na spektrum instrumentów rynkowych, jest właśnie jego polityka komunikacyjna kształtująca oczekiwania odnośnie do przyszłych poziomów stóp. Dlatego też polityka komunikacyjna jest równie ważna (jeśli nie ważniejsza) od bieżących decyzji odnośnie do stóp procentowych.
Przykłady? Proszę bardzo. Popatrzmy choćby na działania Fedu, który od dłuższego czasu sugerował, że już za chwileczkę, już za momencik zacznie normalizować (czytaj: podnosić) stopy procentowe. Jeszcze nic nie zrobił, ale same zapowiedzi wystarczyły, by kurs dolara przesunął się w stronę poziomów najmocniejszych od wielu lat. Albo popatrzmy na ostatnią decyzję Rady Polityki Pieniężnej, która obcięła stopy, jednocześnie zapowiadając, że więcej cięć nie będzie. Rynek zdecydowanie żywiej zareagował na komunikat (korygując oczekiwania na dalsze cięcia) niż na samą obniżkę. Oba powyższe przykłady oraz wiele innych potwierdzają stare powiedzenie, że jednak pióro mocniejsze jest od miecza (choć w tym przypadku chyba należałoby powiedzieć, że pióro mocniejsze jest od stopy). Tym bardziej nakazywałoby to dużą ostrożność, skrupulatność i dalekowzroczność w formułowaniu przesłania towarzyszącego decyzjom władz pieniężnych.
Analiza polityki komunikacyjnej banków centralnych z ostatnich kilku lat pozwala sformułować parę istotnych wniosków (lub życzeń – z punktu widzenia każdego, kto musi słyszeć i analizować głosy z banków centralnych). W zasadzie ważne są trzy takie wnioskożyczenia. Po pierwsze, spójność. Nic tak nie denerwuje i nie niweczy jasności przesłania polityki komunikacyjnej jak szum informacyjny. Na przykład sytuacja, gdy dzień po jasnym i przejrzystym komunikacie władz pieniężnych wychodzi do mediów spora grupa członków tego gremium i od rzeczonego komunikatu składa votum separatum. Wiem, każdy ma prawo do własnej opinii, ale jeśli chce się wysłać w rynek wiarygodny przekaz (i za pomocą tego przekazu osiągnąć zamierzony efekt), to trzeba trochę ograniczyć indywidualizm na rzecz kolektywnego celu. A to nie zawsze ma miejsce. Szczególnie na naszym krajowym podwórku. Po drugie, jasność przekazu. Innymi słowy, cytując wieszcza, chodzi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa. Czyli by powiedzieć dokładnie to, co chcemy powiedzieć. By zredukować liczbę figur stylistycznych, „słów kluczowych" i innych odciągaczy uwagi. By ograniczyć możliwość interpretacyjnych kombinacji i sytuacji, które trzeba będzie odkręcać i prostować. Aby koniec końców rynek nie tylko odczytał to, co bank centralny chce przekazać, ale również by poprawnie zinterpretował ten przekaz. Pozwoli to uniknąć sytuacji, jak choćby ta z użytym niedawno przez Fed słowem „cierpliwość", które następnie Fed musiał rynkom zinterpretować, by w końcu swoją interpretację częściowo zdezawuować. W sumie sugestia prosta, a dotychczas tak trudna do zastosowania w praktyce. Po trzecie wreszcie, ale bynajmniej nie najmniej ważne, wiarygodność. W obecnej, wciąż quasi-kryzysowej i lubiącej zaskakiwać, sytuacji gospodarczej należy prowadzić politykę komunikacyjną tak, by niepotrzebnie nie wiązać sobie rąk mocnymi deklaracjami. Ot, choćby tak, jak to zrobiła nasza RPP, która marcowe spotkanie zakończyła definitywnym stwierdzeniem, że od tej pory stopy procentowe pozostaną bez zmian. To była odważna decyzja, jeśli się weźmie pod uwagę, ile razy w poprzednich latach rzeczywistość gospodarcza rozjeżdżała nawet najpewniejsze scenariusze fundamentalne. Ktoś w sumie może zapytać, dlaczego takie postępowanie jest niepokojące. Ano dlatego, że koniec końców, niezależnie od bieżących deklaracji, polityka pieniężna będzie zawsze reagować na fundamenty. A więc jeśli fundamenty pójdą w innym kierunku niż deklaracje banku centralnego (o co przy obecnej, zmiennej sytuacji zewnętrznej nie jest trudno), to rynek oczywiście zignoruje deklaracje banku centralnego i pójdzie za fundamentami. Czyli, stosując nomenklaturę wykorzystaną na początku tego tekstu, rynek zignoruje wcześniej usłyszane głosy. Straci na tym wiarygodność przyszłych deklaracji banku centralnego, a więc stracą na tym wszyscy. Straci bank centralny, bo spadnie efektywność polityki komunikacyjnej, czyli jednego z podstawowych narzędzi polityki pieniężnej. I stracą rynki, bo będą musiały traktować z większym dystansem niż do tej pory przyszłe głosy ze strony takiej instytucji. Czyli istotne (jeśli nie najistotniejsze) źródło informacji o przyszłych działaniach banku centralnego będzie trzeba traktować z przymrużeniem oka. Tego wszystkiego można uniknąć, po prostu mniej kategorycznie formułując monetarne plany na przyszłość.
Mamy więc trzy obszary w których polityka komunikacyjna władz pieniężnych nie jest idealna i mogłaby się poprawić. Każdy z tych obszarów wymaga relatywnie niewielkiego wysiłku, by wyeliminować błędy przeszłości i znacząco poprawić jakość przekazu kierowanego do wszystkich odbiorców polityki stóp procentowych. Dlaczego tak się nie dzieje? Można się tylko domyślać. Jak to mówią, „nie zna życia, kto nie służył w marynarce". Tak samo można powiedzieć, że nie zna dobrze realiów rynków finansowych ten, kto na tych rynkach nie miał okazji chociaż trochę podziałać. A przytłaczająca większość członków władz pieniężnych, czy to w Polsce czy w jakimkolwiek innym kraju, to albo osoby z doświadczeniem głównie akademickim, albo praktycy z doświadczeniem nieobejmującym realiów rynków finansowych. W efekcie dialog władz pieniężnych z rynkami finansowymi często przypomina, stosując obrazową paralelę, rozmowę wyedukowanego leśnika po studiach i z doktoratem z prostym drwalem z wieloletnim stażem. Niby mówią tym samym językiem, niby używają podobnych słów, niby mówią o tym samym lesie, ale porozumieć im się trudno. Co więcej, można odnieść wrażenie, że wyedukowany leśnik z doktoratem często traktuje drwala nieco z góry i niespecjalnie stara się dobierać słowa tak, by ten drugi dobrze zrozumiał przesłanie. Nic dziwnego, że potem las wykarczowany jest nie do końca tak, jak by sobie leśnik życzył.