OKIEM HISTORYKA
Zapewne nikt w dziejach Polski nie miał takiego rozmachu biznesowego jak włoska księżniczka Bona Sforza wydana za owdowiałego króla Zygmunta, przez historię przezwanego Starym. Przyczyniła się ona niezmiernie do rozwoju w Polsce kultury i cywilizacji, nadto usiłowała wywierać wpływ na sprawy państwowe i politykę zagraniczną. Zapamiętano jej, po stronie plusów, wprowadzenie na nasze stoły włoszczyzny (dzisiaj jadamy znaczniej więcej warzyw niż Włosi), a po stronie minusów pazerność, kłótliwość, choleryczne usposobienie. Dorabiano jej także, niesłusznie, opinię trucicielki, która zgładziła książąt mazowieckich i synową, chociaż z tej takie było ziółko, że śmiało mogła sama zatruć się sobą. Aż samą Bonę otruto we Włoszech.
OKIEM INWESTORA
Z punktu widzenia finansów, poślubiając Bonę, nie zrobił Zygmunt szczególnego interesu. On, władca firmy potężnej, największej na kontynencie; ona ponoć z przeszłością, bez wielkiego majątku i znaczących wpływów. Za to miała zmysł inwestycyjny i rękę do interesów. Była produktem włoskiego renesansu: wykształcona (współcześnie miałaby przynajmniej MBA), przedsiębiorcza, ambitna, innowacyjna. Pochodziła z rodu wygnanego z rodzinnego Mediolanu i niemal do reszty wytrutego przez skrytobójców specjałami włoskiej kuchni. Zygmuntowi dała upragnionego następcę tronu i panoszyła się w back office. Wprowadziła do Polski private banking, nawet bardzo private. Skarb kraju bywał pusty, jej prywatna szkatuła rychło została napełniona złotem.
Była bezwzględna w dążeniach do celu, czyli do władzy, wpływów i bogacenia się. Doskonale przygotowana do biznesu, mogłaby też wzbogacać kraj, ale do interesów potrzeba przynajmniej dwóch stron. A Bona nie była lubiana. Powszechnie dostrzegano jej niepomierną chciwość. Pozyskiwała beneficja i nadania, zręcznie przejęła kontrolę nad cłami, zajęła się rewindykacją królewszczyzn. Sprzedawała intratne urzędy, przekupywała stronników, korumpowała przeciwników. Inwestowała z rozmachem w nieruchomości i infrastrukturę, szczególnie na Mazowszu, gdzie osiadła. Wysyłała naszych po nauki na włoskie uniwersytety. Zawdzięczamy jej także pietruszkę i kalafior, czyli upodobanie do jarzyn i owoców (to przez nią mamy do dzisiaj kłopoty z nadmiarem grójeckich jabłek), makaronów i wina. Tylko gospodarności nie udało się jej nam zaszczepić.
Przeszła do historii w smudze czarnego piaru jako kłótnica, histeryczka, wstrętna teściowa nieszczęsnej Barbary Radziwiłłówny. Jako wdowa straciła wpływy, zgorzkniała. Skłócona z synem, znienawidzona przez opinię publiczną, popełniła straszny błąd: postanowiła wyjechać do rodzinnego Bari, czego później gorzko żałowała. Dokonała przy tym gigantycznego asset stripping. Zawczasu przerzuciła do włoskich banków pokaźne ilości złotego kruszcu. Zgodę na transfer środków uzyskała drogą przekupstwa. Załadowała łupy na 24 wozy ciągnione przez szóstkę koni każdy. Już we Włoszech udzieliła Habsburgom pożyczki w zawrotnej kwocie 430 tysięcy talarów w złocie. Były to tzw. sumy neapolitańskie. Wierzytelność nie została należycie zabezpieczona, więc przepadła. Aby zamknąć sprawę, podano Bonie tradycyjne włoskie przysmaki: zatrutą pigułkę i śmiercionośny balsam św. Mikołaja (18 listopada 1557 r., zmarła nazajutrz). W celu zwolnienia dłużnika z gigantycznego długu sfałszowano jej testament. Daremnie syn, Zygmunt August, wraz z siostrami zabiegał o zwrot tej fortuny.
Sprawa miała kilka dalszych ciągów. Słowami „Królowa Bona umarła" utarło się w polskim dziennikarstwie kwitować próby odgrzewania nieaktualnych, przebrzmiałych wiadomości. Jakiś szalony poseł od Palikota wpadł na pomysł odzyskiwania przez Polskę sum neapolitańskich (ich wartość wyliczył na 200 milionów złotych), czyli prywatnej pożyczki udzielonej przez Włoszkę hiszpańskiemu księciu.