Ostatnie tygodnie to na naszym rynku okres bardzo burzliwy. Pojawiły się duże problemy dużej spółki giełdowej mające wpływ na dużą liczbę akcjonariuszy i obligatariuszy, a także uczestników funduszy inwestycyjnych. Bardzo ważne jest, abyśmy wyciągnęli z tego właściwe wnioski i podjęli właściwe działania, bo grożą rynkowi standardowe konsekwencje, które najczęściej obracają się przeciwko inwestorom.
Straty ponoszone przez inwestorów są niby wkalkulowane w mechanizm rynku kapitałowego i w zależność między zyskiem a ryzykiem, ale regulatorzy i nadzorcy od lat podejmują działania, których skutkiem jest minimalizacja percepcji tego ryzyka. Wbrew bowiem intencjom nadzorców, im więcej dokumentów musi podpisać inwestor przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnej, tym bardziej czuje się chroniony. Wydłużanie różnego rodzaju klauzul, rozszerzanie testów odpowiedniości to nie są czynniki, które pozwolą inwestorom lepiej zapoznać się z ryzykiem i lepiej dopasować inwestycję do profilu danego inwestora, ale są to powody, dla których czuje się on zwolniony z odpowiedzialności za podjętą decyzję, gdyż uważa, że ktoś zajął się za niego analizą ryzyka.
Warto zatem się zastanowić, jakie mogą być konsekwencje ostatnich wydarzeń dla rozwoju polskiego rynku kapitałowego w kontekście regulacyjno-nadzorczym. Najbardziej oczywista konstatacja jest następująca: jeśli do nadużycia doszło z uwagi na czynnik ludzki (błąd lub świadome działanie wbrew regulacjom lub określonym w danym podmiocie zasadom), to nie ma powodu zmieniać regulacji, a działania nadzorcze powinny się ograniczyć do uwypuklenia znaczenia procedur zgodności z regulacjami i zasadami postępowania). Wszak z faktu, że co trzy godziny na polskich drogach ginie człowiek, nie wynika, że osiem razy dziennie dyskutujemy o zmianach zasad ruchu drogowego.
Można też wysnuć inne wnioski – być może czynnik ludzki zawiódł, bo tych przepisów było zbyt wiele i nie dało się ich wszystkich przestrzegać ani skontrolować ich przestrzegania? Może powinniśmy odchudzić regulacje, odejść od zastępowania poczucia odpowiedzialności sprzedającego poczuciem spełnienia jakiegoś obowiązku regulacyjnego oraz od zastępowania poczucia odpowiedzialności kupującego hazardem moralnym i poczuciem zaopiekowania nadzorczego wynikającego z podpisania dziesiątek stron dokumentów? Skoro droga doregulowywania nie zapobiegła nadużyciom, to może czas powrócić do reżimu opartego na ogólnych przesłankach odpowiedzialności?
Jest też trzeci kierunek myślenia – skoro dotychczasowe dokręcanie śruby regulacyjnej i nadzorczej „zawiodło" (choć przecież pojedyncze nadużycia nie oznaczają, że cały system jest zły), to trzeba jeszcze bardziej dokręcić te śruby. Takiego skutku się obawiam, choć będzie on miał najgorszy wpływ na rozwój rynku. Jednak działania regulacyjne i nadzorcze mają zaszyty w sobie mechanizm zapadkowy i możliwe są tylko w jednym kierunku – dalszego dokręcania. Nie ma natomiast refleksji co do szkodliwego wpływu regulacji na bezpieczeństwo rynku i dobro inwestorów.