W ubiegłym tygodniu wielu uczestników rynku cieszyło się przyjęciem przez rząd strategii rozwoju rynku kapitałowego. Ja nie miałem do tej radości podstaw, gdyż do momentu pisania tego felietonu nie miałam możliwości zapoznania się z przyjętym dokumentem, jako że nie został opublikowany. Nieopublikowanie strategii może mieć skrajnie różne przyczyny i w zależności od tego mogą też być skrajnie różne skutki. Poniżej pozwalam sobie zatem przedstawić dwie skrajnie różne hipotezy uzasadniające brak przejrzystości w tym zakresie.
Zanim jednak przejdę do hipotez, konieczne jest wyjaśnienie, jak powstawała i ewoluowała SRRK. Tworzenie strategii powierzone zostało międzynarodowemu ekspertowi, co początkowo mi się nie podobało, gdyż w swoim życiu widziałem dużo analiz opracowanych przez bardzo renomowane instytucje, które były równie drogie, jak nieprzydatne, głównie z uwagi na próby prostego kopiowania zagranicznych rozwiązań, bez uwzględnienia specyfiki naszego rynku.
Tym razem jednak było inaczej – już sama metodologia prac przygotowawczych ujęła mnie profesjonalizmem. Zamiast bowiem stosowanego wcześniej wielokrotnie podejścia zbiorczego (zbieramy wszystkie problemy od wszystkich zainteresowanych do jednego worka, nawet jeśli postulaty były wzajemnie sprzeczne) zastosowana została metoda wybiórcza. Mianowicie poszczególne grupy uczestników rynku poproszone zostały o wskazanie najważniejszych problemów oraz propozycji ich rozwiązania, a także szans, jakie mogą wynikać z naszej specyfiki. Następnie odbyło się szereg spotkań celem przedyskutowania szczegółów zaproponowanych rozwiązań.
Rezultatem tych prac był spójny dokument, z którego nikt nie był w pełni zadowolony, gdyż rozbieżne interesy nie pozwoliły na realizację wielu postulatów, ale który oferował szansę rozwoju polskiego rynku kapitałowego. I to pomimo coraz dalej idącej harmonizacji przepisów unijnych, siłą rzeczy sprzyjającej największym graczom, którzy – realizując korzyści skali – w ten sposób mają ułatwioną ekspansję na inne rynki. Tą szansą było wykorzystanie słabości polskiego rynku jako atutu – skoro na naszej giełdzie notowane są głównie spółki małe i średnie, to stwórzmy panunijny rynek dla takich właśnie przedsiębiorstw!
Realizacja tego planu wymagała jednak podjęcia walki konkurencyjnej przez naszego regulatora i nadzorcę. Konieczne było dokonanie przeglądu regulacji i wyrzucenie z nich wszelkich nadmiarowych narośli na już i tak rozbudowanych regulacjach unijnych. Nie generowałoby to ryzyk dla inwestorów, gdyż te unijne regulacje są przecież stworzone dla dużych spółek i dużych rynków, byłyby zatem aż nadto wystarczające dla spółek małych. A dzięki odchudzeniu regulacyjnemu te mniejsze spółki, zamiast tracić pieniądze akcjonariuszy na spełnianie niepotrzebnych wymogów, mogłyby je wypłacić w formie dywidend. Konkurencyjne działania nadzorcy polegałyby natomiast na usprawnieniu prowadzonych postępowań (w języku angielskim) licencyjnych i prospektowych oraz na ochronie inwestorów poprzez szybkie działania w przypadku naruszeń prawa i możliwości zapewnienia im realnego zadośćuczynienia w przypadku poniesienia strat.