Na tydzień przed posiedzeniem, na którym najpewniej podjęta zostanie decyzja o trzecim w tym roku obniżeniu stóp procentowych (o 25 pb. do przedziału 1,5–1,75 proc.), Rezerwa Federalna poinformowała, że zwiększa maksymalną kwotę jednodniowych pożyczek dla banków w ramach operacji repo z 75 mld do 120 mld USD. Fed w komunikacie podtrzymał określenie swoich działań jako „tymczasowe", choć z tymczasowością mają one coraz mniej wspólnego. Bank obstaje również przy twierdzeniu, że ogłoszone niedawno zakupy bonów skarbowych nie są tym, czym były uruchamiane trzykrotnie po kryzysie finansowym programy łagodzenia ilościowego (QE).
Trudno się z tym nie zgodzić. Gdyby Fed faktycznie wprowadzał QE, zrobiłby to najpewniej dopiero po wyczerpaniu możliwości standardowego oddziaływania na aktywność, czyli obniżeniu stóp do zera. Po ostatnich cięciach stóp może je zredukować o 100–125 pb. To nadal spory bufor, a w porównaniu z EBC czy BoJ wręcz ogromny. Chcąc uruchamiać QE, Fed zapewne też oficjalnie by tak przyznał, bo właściwe zakomunikowanie celów planowanych działań banku centralnego ma nie mniejsze znaczenie niż one same. Wreszcie przy normalnym QE Fed skupowałby obligacje o długim terminie zapadalności, a nie jak teraz bony. Dążyłby do obniżenia rentowności na długim końcu krzywej, a zarazem podniesienia wycen ryzykownych instrumentów (np. akcji). Nic takiego, przynajmniej na razie, nie jest celem aktualnych działań operacji otwartego rynku. Nie zmienia to faktu, że oddziaływanie programu i jego rynkowe efekty są podobne do tych z kolejnych rund QE.
Od początku września dolar osłabł o ok. 2 proc. To największy taki ruch od czerwca. W relacji do euro tracił po raz ostatni tak dynamicznie (2,5 proc.) w sierpniu 2018 r. Indeksy na Wall Street są 5 proc. wyżej niż dwa miesiące temu. Nastroje inwestorów giełdowych utrzymują się na wysokim poziomie. O ok. 25 pb. w górę przesunęły się natomiast 10-letnie obligacje skarbowe USA – dowód obniżonej awersji do ryzyka.
Pojawiają się głosy, że w ramach interwencji prowadzonych na rynku bonów skarbowych Fed nie będzie w stanie skupić ich w takiej kwocie, jak zapowiedział (60 mld USD miesięcznie), a chcąc wypełnić plan, zacznie przesuwać się na papiery o dłuższym terminie zapadalności (obligacje). Nasila to spekulacje, że obecne działania doprowadzą nieuchronnie do pełnowymiarowego QE, wartościowo nawet większego niż poprzednie rundy. Niedawna decyzja o zwiększeniu dostępności jednodniowych pożyczek o 60 proc. obaw tych z pewnością nie redukuje.
Kroki podejmowane przez Fed zaczynają zbiegać się z oczekiwaniami prezydenta Trumpa. Postulował on zakończenie redukcji sumy bilansowej oraz czwarte cięcia stóp „w krótkim czasie". To pierwsze uzyskał z nawiązką (Fed zwiększa bilans). Nie jest wcale wykluczone, że i w grudniu dojdzie do obniżki oprocentowania. Uzależniona ona będzie od danych z gospodarki (m.in. dwóch raportów z rynku pracy), ale te, biorąc pod uwagę koniunkturę poza USA, raczej nie okażą się mocne. Rynek wycenia prawdopodobieństwo cięcia o 25 pb. 11 grudnia na 25–30 proc., a blisko 45 proc. respondentów widzi stopy w przedziale 1–1,25 proc. po 29 stycznia 2020 r. (pierwsze posiedzenie w nowym roku).