To co aktualnie dzieje się na rynku można porównać do krachu z 1929 r. Wówczas rynek był podobnie napompowany, jak to ma miejsce obecnie. Inwestorzy stosowali tzw. margin czyli coś w rodzaju depozytu zabezpieczającego, najczęściej w wysokości 20%. Tak więc. kiedy kupowali akcje za 100 USD musieli mieć na rachunku jedynie 20% tej kwoty, tj. 20 USD, a resztę finansowało biuro maklerskie. Klimat tamtych czasów doskonale oddaje film Pan Verdoux z 1949 r., z Charlie Chaplinem (szczerze polecam). Kinomanom rekomenduję też inne filmy, oddające klimat końca lat 20. XX w., jak np.: Wielki Gatsby czy Wiosenna bujność traw.
Dzisiaj rynki napompowane są przez pieniądze banków centralnych, które to, gdy tylko wiatr zawieje, od razu starają się służyć pomocą i zasilić system finansowym kolejnym zastrzykiem pieniędzy. Jakże dalekie jest to od dalekowzrocznej polityki Alana Greenspana z końca lat 90. XX w., który podnosząc stopy procentowej dbał o to, aby wielka amerykańska lokomotywa gospodarcza nie wykoleiła się za czasów prezydentury Bila Clintona. Spadki w 1929 r. miały podłoże gospodarcze, dzisiaj jest to strach o zdrowie i niepewność co stanie się w przyszłości. Strach jest jedną z najsilniejszych ludzkich emocji, dlatego też przebieg spadków ma taki, a nie innych przebieg (inny niż w filmach Big short czy też Chciwość, kiedy to nadchodzący kryzys udało się przewidzieć). Ten dramatyczny przebieg zniżek wynika też z faktu, że w styczniu 2020 r., na wieść o wybuchu epidemii w Chinach rynki zareagowały jednosesyjnym spadkiem, starając się później powrócić do trendu wzrostowego (wszędzie poza Polską). Jednak niebawem okazało się, że niewłaściwie oceniły przeciwnika.
Należy jednak pamiętać, że strach ma wielkie oczy, a inwestorzy nim ogarnięci często wyolbrzymiają konsekwencje przyszłych wydarzeń. Na rynkach finansowych dobrze jest zachować zimną krew. Zawsze! Zdaję sobie sprawę, że trudno jest ją zachować, gdy ktoś ma portfel wypełniony akcjami po brzegi i codziennie zalicza po kilka lub kilkanaście procent straty (jak to miało miejsce w czasie czarnego czwartku, tj. 12.03.2020 r.). Tutaj kłania się inwestowanie ze stop lossem. Jak uczy przykład ostatnich spadków, gra bez niego to poważny błąd!
Wracając do spadków z 1929 r. Ich przebieg jest praktycznie taki sam (zgodny z teorią C. Dowa czy też R. Elliotta). Najpierw dynamiczna fala spadkowa, zwana paniką czy też „ścianą płaczu" (według oznaczeń Dowa – fala pierwsza, zaś według wskazań Elliotta – fala A). Moim zdaniem jest to dokładnie to, z czym mamy do czynienia dzisiaj. Po pierwszej fali pojawia się fala korekty (druga fala, lub fala B wg. oznaczeń Elliotta), będąca pułapka. Charakteryzuje się ona komentarzami w stylu: „wszystko wraca do normy" lub też „po co było się tak niepokoić, znowu rośnie". Jednak jest to tylko odbicie zdechłego konia (czy też kota, jak mówią Anglicy), które przechodzi w falę zniechęcenia (falę trzecią lub C wg. Elliotta). Fala trzecia jest destrukcyjna dla psychiki inwestorów. Ceny przez dłuższy czas spadają po trochu, z niewielkimi korektami wzrostowymi. Duża część inwestorów na zawsze odwraca się do giełdy lub też na długie lata. To jest scenariusz charakterystyczny dla załamań finansowych, jak w 1929 czy 2008 r. Teraz, raz jeszcze chciałbym przypomnieć, że podłoże jest nieco inne, bo psychologiczne. Jednak ono ewoluuje w stronę gospodarczego bowiem aktualnie wszyscy zaczynają zastanawiać jaki wpływ na gospodarkę będzie miał koronawirus. Na horyzoncie pojawiło się wiele sektorów zagrożonych spadkiem przychodów i zysków: turystyka, przewozy (w tym lotnicze), wydobycie i przerób ropy naftowej, miedzi, gazu, etc. Inne sektory powinny zyskiwać, jak np. sektor medyczny. I tak też dzieje się za Oceanem, ale nie w Polsce. U nas firmy związane z ochroną zdrowia tracą na wartości. Jest ewidentny dowód na to, że na GPW inwestorzy nie podejmują racjonalnych decyzji tylko emocjonalne (strach). Coraz częściej zaczyna się mówić o spowolnieniu gospodarczym, zmniejszeniu prognozy wzrostu PKB (tak jakby rzeczywiście można byłoby wystraszyć taką prognozą koronawirusa) i jeszcze nieśmiało, ze strachem, żeby nie powiedzieć po kryjomu wypowiadanego magicznego słowa recesja.
Dla mnie kluczowe będzie zachowanie rynku nieruchomości, do którego trafiały oszczędności Polaków w ostatnich czasach. Jeśli okaże się niebawem, to co zawsze wychodziło na jaw w czasie krachów (bo chyba możemy już w pełni świadomie używać takiego określeni), że „Cash is King" (tak na marginesie można zapytać się co jest atrybutem króla? Oczywiście korona, a więc nie dziwi fakt, że wirus w koronie rządzi!), wówczas najpierw wyhamuje popyt, a potem spadną ceny nieruchomości. Jeśli tak się stanie, wtedy będzie to symptom spowolnienia gospodarczego przechodzącego w recesję.