W ostatnich dniach ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla przekroczyły po raz pierwszy poziom 50 euro za tonę, mimo że jeszcze w grudniu 2020 roku kształtowały się na poziomie poniżej 30 euro. Uważa się, że ceny rosną, ponieważ dostępność uprawnień do emisji dwutlenku węgla będzie musiała zostać zmniejszona w nadchodzących latach. Wynika to z ambitnych planów Unii Europejskiej w zakresie celów klimatycznych, zgodnie z którymi do 2030 roku emisja ma zostać zmniejszona o 55 proc.
Unijny system handlu uprawnieniami do emisji został utworzony w 2005 roku, obejmując ponad 11 tys. instalacji w całym Europejskim Obszarze Gospodarczym, pokrywając około 40 proc. europejskich emisji gazów cieplarnianych. Zgodnie z założeniami system ten działa w formule definicji limitów ilości gazów cieplarnianych, które przedsiębiorstwa mogą emitować. W ramach corocznego limitu przedsiębiorstwa otrzymują lub kupują uprawnienia do emisji, którymi mogą w razie potrzeby handlować. Pierwotnie system ten charakteryzował się nadwyżką uprawnień do emisji, co prowadziło do ustalania niskiej ceny i nie skutkowało działaniami na rzecz transformacji klimatycznej. Jeszcze w 2014 roku cena prawa do emisji kształtowała się na poziomie 6 euro, a eksperci przewidywali, że zmiany mogą nastąpić na początku nowej dekady w wyniku pojawienia się bardziej wymagających przepisów. W ich ocenie cena prawa do emisji dwutlenku węgla powinna wzrosnąć w latach 2021–2030 do 23 euro. Jak się okazuje, rzeczywistość znacznie przekroczyła oczekiwania analityków.
Wyższy niż prognozowano wzrost cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla uzasadniany jest pandemią koronawirusa i wynikającego z niej spowolnienia gospodarczego. Swoją drogą tego argumentu używa się coraz częściej: jeżeli nie możemy czegoś wytłumaczyć, to jest zapewne skutkiem pandemii! W tym jednak przypadku obserwowane zjawisko wzrostu ceny uprawnień jest bardziej wypadkową wielu czynników, w tym nadmiernego popytu, niż efektem zmiany otoczenia regulacyjnego czy samej pandemii.
Jednym z beneficjentów zachodzących zmian jest amerykański producent elektrycznych aut Tesla. Według ostatniego raportu kwartalnego spółki jej przychód ze sprzedaży uprawnień do emisji wyniósł 518 mln dolarów. Tesla otrzymuje więcej uprawnień, niż potrzebuje, sprzedaje na rynku zbyteczne uprawnienia, a w wyniku ich rosnących cen zarabia. Czy inwestorzy indywidualni mogą także skorzystać na zachodzących zmianach? Okazuje się, że jest to jak najbardziej możliwe, a odpowiedzią na to są fundusze typu ETF. Od kilku lat na rynku są dostępne fundusze inwestujące w ceny uprawnień, ale również w indeksy z tym związane. Jednym z takich wskaźników jest indeks, który odpowiada za ocenę kursów spółek produkujących towary i usługi zmniejszające zanieczyszczenie z konwencjonalnych procesów przemysłowych, elektrowni i innych działalności. Wartość tego indeksu od pierwszej publikacji w maju 2020 roku wzrosła o 46 proc., a od początku tego roku wzrost wyniósł 10 proc. W portfelu nowego indeksu znajduje się 16 spółek, wśród których największe to firmy amerykańskie: C3.ai, Enerplus oraz Fuel Tech.
Obserwowany w ostatnim czasie gwałtowny wzrost cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla przyciągnął od razu uwagę funduszy hedgingowych oraz innych inwestorów finansowych. Weszli oni głębiej w rynek uprawnień do emisji dwutlenku węgla, obok przedsiębiorstw użyteczności publicznej i innych branż, które handlują tymi uprawnieniami. Jak będzie się kształtował poziom cen uprawnień? Eksperci nie są w stanie jednoznacznie wskazać przyszłego kierunku, zwracają jednak uwagę, że emisja dwutlenku węgla odchodzi od bycia „czystym" towarem, ponieważ przyciąga nie tylko fundusze, ale też inne firmy, które zaczęły postrzegać uprawnienia jako potencjalny sposób zabezpieczenia swojej ekspozycji na transformację klimatyczną.