Nie macie obaw, że Tarcza Antyinflacyjna uśpi czujność RPP? W najbliższych miesiącach inflacja przestanie przyspieszać, podwyżki stóp procentowych nie będą się wydawały takie naglące. A jednocześnie Tarcza to de facto złagodzenie polityki fiskalnej, co na dłuższą metę może być proinflacyjne. Jeśli tak się stanie, okaże się, że Rada jest z podwyżkami stóp spóźniona, biorąc pod uwagę to, jaki jest horyzont ich oddziaływania na gospodarkę.
M.P.: Tarcza obniża zakres koniecznych podwyżek stóp, ale to właśnie jest jej celem. Chodzi o to, żeby zapobiec odkotwiczeniu oczekiwań inflacyjnych i dzięki temu zmniejszyć koszt, który trzeba ponieść dla ustabilizowania inflacji. Oczywiście, to będzie możliwe tylko przy założeniu, że wybuch inflacji jest w dużej mierze przejściowy. Ta sytuacja wymaga pewnych niekonwencjonalnych działań. Osobną kwestią jest, że dotychczasowe podwyżki stóp procentowych były agresywne. Nigdy wcześniej RPP nie zaostrzała tak polityki pieniężnej.
Tarcza obniża zakres koniecznych podwyżek stóp, ale to właśnie jest jej celem. Chodzi o to, żeby zapobiec odkotwiczeniu oczekiwań inflacyjnych i dzięki temu zmniejszyć koszt, który trzeba ponieść dla ustabilizowania inflacji.
Część ekonomistów w swoich scenariuszach ma już nawet obniżkę stóp w 2023 r., jako korektę nadmiernych podwyżek w tym roku...
M.P.: W Czechach nawet wiceprezes banku centralnego sugeruje, że taki scenariusz jest możliwy.
P.B.: Są powody, aby u nas podwyżki stóp procentowych były mniejsze niż w innych krajach regionu. U nas w strukturze kredytów dominują te ze zmienną stopą procentową, podczas gdy na Węgrzech i w Czechach standardem są kredyty o stałym oprocentowaniu. W rezultacie zmiany stóp procentowych mają tam mniejsze przełożenie na koszty obsługi długu i na popyt konsumpcyjny. U nas dawka lekarstwa, jakim jest zaostrzanie polityki pieniężnej, może być mniejsza, aby uzyskać ten sam efekt. Obecnie uważamy, że RPP zdecyduje się jeszcze na co najmniej dwie podwyżki stóp, w lutym i w marcu, łącznie o 1,25 pkt proc., do 3,5 proc. Dostrzegamy jednak ryzyko, że stopa referencyjna NBP będzie musiała ostatecznie dojść nieco wyżej, do 4 proc.
Nawet gdyby tak się stało, w ujęciu realnym stopy procentowe będą nadal ujemne. Jak takie zaostrzanie polityki pieniężnej może zadziałać?
P.B.: Tak naprawdę nie wiemy, gdzie są teraz realne stopy procentowe. Dostępne miary oczekiwań inflacyjnych nie potwierdzają, że realna stopa procentowa wynosi -6 proc., jak sugerowałaby różnica między bieżącą inflacją a główną stopą NBP. Zresztą, nominalne stopy procentowe też mają znaczenie. Ich agresywne podwyżki odcisną swoje piętno na dochodach do dyspozycji gospodarstw domowych oraz na nastrojach konsumentów, a w ten sposób wpłyną na popyt konsumpcyjny. To się stanie niezależnie od zmiany realnych stóp procentowych.
Wydaje się, że zacieśnianie polityki pieniężnej mogłoby być mniejsze, gdyby umocnił się złoty. Ten kursowy kanał oddziaływania polityki pieniężnej na gospodarkę ostatnio jest jednak niedrożny. Dlaczego tak się dzieje? Czy jest szansa na to, że złoty się umocni?
M.P.: Umiarkowane umocnienie złotego jest naszym bazowym scenariuszem. Uważamy, że obecnie w kursie uwzględnionych jest już wiele potencjalnie negatywnych dla złotego czynników, takich jak chociażby relatywnie szybkie podwyżki stóp w USA, spór z UE, ryzyko geopolityczne, odwrócenie bardzo pozytywnego do tej pory trendu po stronie rachunku obrotów bieżących, czy przekonanie inwestorów, że NBP może pozostać w tyle wobec innych banków regionu pod względem skali podwyżek stóp procentowych. O ile nie zaskoczą nas negatywnie kwestie geopolityczne, to większość tych negatywnych dla złotego tendencji albo się w najbliższym czasie odwróci, albo nie zrealizuje w pełni. Jesteśmy mocno przekonani, że ostatnie pogorszenie salda handlowego i salda całego rachunku obrotów bieżących jest przejściowe i w dużym stopniu wynika ze wzrostu cen surowców. Ostatnie wypowiedzi prezesa Adama Glapińskiego sugerują, że NBP może zaskoczyć rynek in plus skalą podwyżek stóp. Uważamy, że ekonomicznie racjonalne jest osiągnięcie porozumienia z UE i naszym bazowym scenariuszem jest odblokowanie napływów do Polski środków z NGEU. Wreszcie, negatywne dla rynków wschodzących podwyżki stóp w USA mogą się ostatecznie, podobnie jak w latach 2018-19, okazać mniejsze niż się oczekuje. Dodatkowo niezmiennie podkreślamy, że złotego wspierają solidne fundamenty, takie jak szybki na tle innych państw UE wzrost gospodarczy, czy jedna z najszybszych ścieżek uzdrawiania finansów publicznych po pandemii. Ostatnie dane z Eurostatu pokazały, że tylko trzy kraje UE mają niższy deficyt sektora finansów publicznych.
Jeśli inflacja jest w jakimś stopniu konsekwencją poluzowania polityki fiskalnej w trakcie pandemii, to czy dziś nie należałoby jej tłumić po przez zacieśnianie tej polityki? Tarcza idzie w przeciwnym kierunku, raczej łagodzi politykę fiskalną. Tak samo Polski Ład.
P.B.: Zacieśnienie polityki fiskalnej wpłynęłoby na inflację z opóźnieniem kilku kwartałów, a trzeba było działać natychmiast. Spośród instrumentów polityki fiskalnej, szybki wpływ na inflację mają tylko zmiany podatków pośrednich. Logika Tarczy się broni. Oczywiście, patrząc statycznie, jest to złagodzenie polityki fiskalnej, bo Tarcza spowoduje ubytek wpływów podatkowych. Ale ten impuls fiskalny będzie niewielki. Bilans Tarczy – jeśli uwzględnimy wszystkie efekty, w tym jej wpływ na oczekiwania – będzie korzystny.
Ze względu na to, że w ostatnim roku inflacja stale przebijała wszelkie prognozy, dzisiaj mało kto jest skłonny ryzykować tezę, że niedługo wzrost cen mocno wyhamuje. Ale jeśli wysoka inflacja jest w dużej mierze konsekwencją szoków podażowych o charakterze globalnym, to czy ta teza nie jest uzasadniona?
P.B.: Rzeczywiście mamy układ czynników, które pozwalają oczekiwać, że presja inflacyjna może w pewnych warunkach gwałtownie osłabnąć. Po pierwsze, problem niedoborów komponentów raczej będzie słabł niż się nasilał. Już zresztą widać pewne tego zwiastuny. Po drugie, firmy mają już bardzo wysokie poziomy zapasów. Te zapasy będą redukowane, gdy napięcia w łańcuchach dostaw zmaleją. Jednocześnie marże firm są bardzo wysokie, należy oczekiwać raczej ich spadku niż dalszego wzrostu. Bardzo prawdopodobne jest, że przed końcem roku dojdzie do zmiany globalnego trendu inflacyjnego.
Wyraźna poprawa marż firm to spore zaskoczenie. Przed pandemią sporo mówiło się o tym, że firmy zmagają się ze wzrostem kosztów, w tym płac, ale nie są w stanie przenosić ich na klientów z powodu ostrej konkurencji. To tworzyło presję na marże, a część ekonomistów wieszczyła z tego powodu falę upadłości przedsiębiorstw. Jak to się stało, że pandemia spowodowała taką odmianę losów przedsiębiorstw? Konkurencja na polskim rynku zmalała?
P.B.: W trakcie pandemii drastyczne poluzowanie polityki pieniężnej było skoordynowane z hojnymi pakietami fiskalnymi. Dzięki temu popyt – nie tylko w Polsce, ale globalnie - był duży. To umożliwiło poprawę wyników, zwiększenie marż do rekordowego poziomu. Dodatkowo, konkurencyjność polskich firm w pewnym sensie wzrosła dzięki pandemii. Dostawy z Azji zostały zaburzone, a to sprzyjało popytowi na polskie produkty nawet przy wyższych cenach. Ciekawą rzeczą, którą ostatnio zauważyliśmy, jest to, że szok na rynku gazu też zwiększa konkurencyjność polskich firm. Dzięki temu, że produkcja energii elektrycznej jest u nas w mniejszym stopniu niż w innych krajach Europy oparta na gazie, to jej ceny dla firm są u nas obecnie niższe niż np. w Niemczech czy Szwecji. To widać we wskaźnikach cen produkcji sprzedanej (PPI). U nas ostatnio PPI wzrósł o 14 proc. rok do roku, w strefie euro o ponad 20 proc., a np. w Hiszpanii o blisko 35 proc.
Powiedzieliście wcześniej, że jeszcze w 2023 r. inflacja będzie średnio w okolicy 7 proc. Jednocześnie większość prognoz sugeruje, że wzrost gospodarczy będzie hamował. W tym roku jeszcze łagodnie, ale w przyszłym bardziej. Czeka nas stagflacja?
P.B.: Można sobie łatwo wyobrazić scenariusz stagflacyjny. Mamy eskalację napięć geopolitycznych, które mogą nasilać szok energetyczny i przedłużać zaburzenia w łańcuchach dostaw. Do tego istnieje duża niepewność co do rozwoju sytuacji gospodarczej w Chinach, a w USA pojawiło się ryzyko załamania cen aktywów finansowych. Ale można też wskazać sporo argumentów na rzecz bardziej optymistycznych scenariuszy. Polska gospodarka jest dobrze zdywersyfikowana i bardzo konkurencyjna, bilanse sektora prywatnego są solidne. Fundamenty polskiej gospodarki są na tyle mocne, że kumulacja negatywnych czynników musiałaby być naprawdę duża, żeby doprowadzić do stagflacji. W tej chwili uważam, że jeśli nasza prognoza wzrostu PKB w 2022 r. o 4,1 proc. okaże się mało trafna, to raczej będzie zbyt pesymistyczna niż nadmiernie optymistyczna. Jednym z pozytywnych czynników ryzyka wydaje się być odblokowanie łańcuchów dostaw.
Fundamenty polskiej gospodarki są na tyle mocne, że kumulacja negatywnych czynników musiałaby być naprawdę duża, żeby doprowadzić do stagflacji. Jeśli nasza prognoza wzrostu PKB w 2022 r. o 4,1 proc. okaże się mało trafna, to raczej będzie zbyt pesymistyczna.
Piotr Bujak od 2016 r. jest głównym ekonomistą i dyrektorem Departamentu Analiz Ekonomicznych w PKO BP. Wcześniej był kierownikiem zespołu analiz makroekonomicznych w tej instytucji. W latach 2011–2014 był głównym ekonomistą banku Nordea w Polsce. Pracował też jako ekonomista w BZ WBK (dzisiaj Santander Bank Polska) i Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE). Jest absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego. Zespół ekonomistów z PKO BP w latach 2020 i 2021 r. wygrywał w konkursie krótkoterminowych prognoz ekonomicznych i finansowych „Parkietu".
Marta Petka-Zagajewska od 2017 r. jest kierownikiem zespołu analiz makroekonomicznych w PKO BP. Kieruje na co dzień pracą zespołu ekonomistów, który w latach 2020 i 2021 r. wygrywał w konkursie krótkoterminowych prognoz ekonomicznych i rynkowych „Parkietu". W latach 2012–2016 pełniła funkcję głównej ekonomistki Raiffeisen Bank Polska. Z tym bankiem była związana od 2005 r. Jest absolwentką Szkoły Głównej Handlowej.