Ekonomiści PKO BP: fundamenty polskiej gospodarki są mocne

O mechanizmach rządzących polską gospodarką mówią Piotr Bujak i Marta Petka-Zagajewska, kierownicy zespołu ekonomistów z PKO BP, który wygrał dwie ostatnie edycje konkursu prognostycznego „Parkietu".

Publikacja: 31.01.2022 06:00

Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP

Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP

Foto: materiały prasowe

Marta Petka-Zagajewska, kierowniczka zespołu analiz makroekonomicznych w PKO BP

Marta Petka-Zagajewska, kierowniczka zespołu analiz makroekonomicznych w PKO BP

materiały prasowe

Czy dzięki pandemicznym zawirowaniom dowiedzieliście się o polskiej gospodarce czegoś nowego? Któreś z waszych głębokich przekonań o tym, jakimi prawami ta gospodarka się rządzi, zostały podważone?

Marta Petka-Zagajewska (M.P.): W ostatnich dwóch latach niezgodnie z tym, co sugerowały modele ekonomiczne – w tym nasze – zachował się rynek pracy. Gdy już było wiadomo, że czeka nas recesja, modelowym scenariuszem był silny wzrost bezrobocia. Ten scenariusz się nie zrealizował. Oczywiście, to w dużej mierze wynikało z polityki antykryzysowej rządu, której modele siłą rzeczy nie uwzględniają. Ale moim zdaniem to nie tłumaczy całkowicie małej wrażliwości polskiego rynku pracy na kryzys. Okazało się, że migranci, którzy stanowią obecnie pokaźną część całej puli pracowników, zwiększyli elastyczność tego rynku. Gdy popyt na pracowników maleje, ubywa imigrantów. W rezultacie krajowy zasób pracowników jest dużo mniej zagrożony bezrobociem niż dawniej. To jest i będzie czynnik stabilizujący całą gospodarkę. Bo jeśli bezrobocie nie będzie się mocno wahało, to bardziej stabilne będą też dochody gospodarstw domowych i ich konsumpcja.

Pandemia spowodowała bardzo nietypowy kryzys. Racjonalne były oczekiwania, że zawirowania będą krótkotrwałe. Firmy nie miały w zasadzie powodu, żeby nastawiać się na trwałe załamanie popytu. A w momencie, gdy kryzys wybuchł, powszechnym problemem był niedobór pracowników. Firmy mogły więc uważać, że lepiej pracowników zatrzymać niż potem musieć ich szukać. Jeśli to ten splot okoliczności – a nie imigracja – odegrał kluczową rolę w stabilizowaniu rynku pracy, to może przy bardziej typowej recesji bezrobocie jednak wzrośnie?

M.P.: Kryzys finansowy z 2008-2009 r. też wybuchł, gdy rynek pracy w Polsce był rozgrzany. Wiadomo było, że koszty ponownego zatrudnienia zwalnianych ludzi będą duże. A mimo to doszło do sporego wzrostu bezrobocia.

Piotr Bujak (P.B.): Zgadzam się, że zachowanie rynku pracy było nietypowe w dużej mierze przez bufor pracowników z zagranicy. To nie było całkowicie niespodziewane. Jeszcze przed wybuchem pandemii przewidywaliśmy, że lata 2020-2021 to będzie okres spowolnienia gospodarczego. Wskazywaliśmy wtedy, że bufor zagranicznych pracowników będzie łagodził wzrost bezrobocia. W połączeniu z tarczami dało to trudny do przewidzenia, wyjątkowo łagodny przebieg covidowej recesji na rynku pracy.

Wracając do pierwszego pytania, wydaje mi się, że pandemia potwierdziła też pewne nasze przekonania co do specyfiki polskiej gospodarki. Od dawna akcentowaliśmy, że nasza gospodarka – szczególnie zaś sektor eksportowy – jest mocno zdywersyfikowana. Pandemia to uwidoczniła. Potwierdziła też, że nasza gospodarka jest bardzo konkurencyjna i ta konkurencyjność nie zmalała w latach przed pandemią, gdy przyspieszył wzrost płac.

Nie macie wrażenia, że imigracja – a raczej to, że nie jest dobrze rejestrowana – utrudnia nieco interpretację pewnych procesów gospodarczych? Jeszcze przed pandemią toczył się spór o to, czy dość szybki wzrost PKB to efekt wzrostu produktywności, pomimo słabości inwestycji, czy raczej wzrostu zasobu pracowników, którego nie widać w danych.

P.B.: Bez wątpienia jest tak, że duża, a jednocześnie nie do końca znana dokładnie liczba zagranicznych pracowników utrudnia interpretację niektórych wskaźników gospodarczych. Nie jest to jednak duża cena za to, że mamy taki bufor w postaci zagranicznych pracowników, dający gospodarce odporność na szoki i zapewniający jej lepszą stabilność makroekonomiczną, niż gospodarkom z mniejszą imigracją. Ta stabilność znajdowała odzwierciedlenie w tym, że w ramach unijnej procedury oceny nierównowagi makroekonomicznej (wprowadzono ją w 2011 r. – red.) Polska w ostatnich latach średnio rzecz biorąc najrzadziej przekraczała progi ostrożnościowe.

M.P.: Klasycznie mierzone wskaźniki produktywności niezależnie od imigracji nie są szczególnie wiarygodne. Było to widać w trakcie pandemii. Zamrożenie zatrudnienia przy spadku PKB pokazało spadek produktywności, a potem z kolei odbicie PKB przy stabilizacji zatrudnienia pokazało silny wzrost produktywności.

Stabilizacyjna rola imigracji przed pandemią przejawiała się tym, że wzrost płac – i przez to inflacja – były w ryzach. Teraz ten mechanizm nie działa?

P.B.: Ten czynnik ogranicza presję płacową tak jak wcześniej. Ale obok tej presji mamy inne, bardzo istotne siły powodujące wzrost cen. To wyjaśnia tę dużo wyższą inflację.

Wielu ekonomistów, którzy są skłonni przyznać, że w strefie euro wystrzał inflacji jest zjawiskiem przejściowym związanym z pandemicznymi zaburzeniami, jednocześnie alarmuje, że w Polsce sytuacja jest inna. Zwracają uwagę, że inflacja wyskoczyła poza pasmo dopuszczalnych wahań wokół celu NBP (1,5-3,5 proc.) jeszcze przed pandemią. To, co dzisiaj widzimy, to nie jest kontynuacja zjawisk, które pandemia tylko na chwile uśpiła?

P.B.: W pewnym stopniu jest. Przed pandemią polska gospodarka była rozgrzana. Ale wystrzał inflacji – większość jej skoku z ostatnich miesięcy – moim zdaniem wiąże się z czynnikami niezwiązanymi z sytuacją na rynku pracy. Ciasny, rozgrzany rynek pracy na pewno jednak zwiększa ryzyko utrwalenia się podwyższonej inflacji. To jest główny argument na rzecz normalizowania polityki pieniężnej.

Pamiętam, że na początku pandemii wasz zespół uważał, że obniżka stóp procentowych praktycznie do zera, do której ostatecznie doszło w maju 2020 r., jest niepożądana. Czy z perspektywy czasu widać, że była błędem?

P.B.: Ostatnia obniżka stóp w maju 2020 r. nastąpiła, gdy niestandardowe dane wysokiej częstotliwości pokazywały, że gospodarka już odbijała. Oczywiście w tamtych warunkach nie było pewności, czy to ożywienie będzie wystarczająco silne i trwałe, więc z obecnej perspektywy trudno oceniać ówczesne decyzje z zakresu polityki pieniężnej. Niemniej, warto podkreślić, że po majowej obniżce stóp krzywa rentowności obligacji nie obniżyła się, a więc nie dała ona efektu w postaci obniżenia kosztu finansowania długu publicznego i antykryzysowych programów. Jednocześnie, spadek podstawowych stóp procentowych do niemal zera mógł sprzyjać wystąpieniu takich niepożądanych zjawisk jak zmiana struktury oszczędności gospodarstw domowych w kierunku bardziej ryzykownych aktywów i nadmiernego wzrostu popytu inwestycyjnego na rynku nieruchomości mieszkaniowych. Chcę jednak jeszcze raz podkreślić, że władze monetarne – nie tylko w Polsce – działały wówczas w warunkach skrajnie wysokiej niepewności i dużego natężenia ryzyka dla rynku pracy i całej gospodarki. W tym kontekście, całokształt reakcji naszego banku centralnego na gospodarcze zagrożenia związane z wybuchem pandemii należy według mnie ocenić pozytywnie.

Pozostańmy przy ocenie polityki antykryzysowej i jej konsekwencji, albo też skutków ubocznych. Wiemy, że tarcze antykryzysowe zahibernowały zatrudnienie, ale czy biorąc pod uwagę to, co powiedzieliście o elastyczności rynku pracy, taka polityka miała sens? Czy jej konsekwencją nie będzie zahamowanie przepływu pracowników do bardziej wydajnych branż i przedsiębiorstw?

M.P.: Gdy tarcze były wprowadzane, takie obawy były wyrażane. Wtedy istniała niepewność co do tego, jak pandemia wpłynie na strukturę popytu. Gdyby na przykład trwale zmniejszył się popyt na usługi związane z kontaktami międzyludzkimi, a rząd starałby się za wszelką cenę podtrzymać zatrudnienie w tych usługach, to efektywność wykorzystania zasobów ludzkich na pewno by spadła. Tak się jednak nie stało. Popyt na te usługi szybko się odradza.

Wśród przyczyn wysokiej inflacji wskazuje się powszechnie właśnie to, że popyt konsumpcyjny odrodził się zaskakująco szybko, a jednocześnie związana z kryzysem niepewność ograniczyła inwestycje firm w moce wytwórcze. Część ekonomistów uważa, że w ten sposób pandemia utrwaliła niekorzystną, proinflacyjną strukturę wzrostu gospodarczego w Polsce. Paradoks polega jednak na tym, że przez wiele lat przed pandemią słabość inwestycji wcale nie skutkowała wysoką inflacją. I najwyraźniej nie paraliżowała rozwoju gospodarki. Jak to możliwe?

P.B.: To, że polska gospodarka szybko się rozwijała, choć stopa inwestycji jest niska już od dekady, to rzeczywiście zagadka. Mieliśmy najsilniejszy i najbardziej stabilny wzrost PKB w regionie przy najniższej stopie inwestycji. Widzimy kilka wyjaśnień tej niespójności. Po pierwsze, nasza gospodarka doświadcza boomu w sektorze usług. Rozwój tego sektora nie generuje dużej aktywności inwestycyjnej. A jednocześnie konsumpcja szybko rośnie, napędzając wzrost PKB. W rezultacie zmniejsza się udział inwestycji w PKB, co nie musi oznaczać, że nakładów inwestycyjnych – w ujęciu bezwzględnym – jest za mało. Po drugie, wartość inwestycji mierzymy w cenach bieżących, tymczasem w ostatnich latach ceny dóbr inwestycyjnych rosły wolniej niż ceny w całej gospodarce. To oznacza, że realnie inwestycji było więcej niż się wydaje. Jeśli weźmiemy pod uwagę wartość inwestycji relatywnie do majątku produkcyjnego, to stopa inwestycji była i jest w Polsce największa spośród krajów regionu.

Ale czy dzisiaj jednak nie okazuje się, że tych inwestycji jest za mało? I że nasza polityka gospodarcza jest za bardzo zorientowana na wspieranie konsumpcji?

P.B.: Trudno taką tezę ostro stawiać. Inwestycje w trakcie 2021 r. wyraźnie odbiły i dotyczy to zasadniczo inwestycji prywatnych. Niemal wszystkie prognozy na 2022 r. pokazują, że inwestycje będą rosły wyraźnie szybciej niż konsumpcja i PKB ogółem. No i podkreślam jeszcze raz, że obliczana przez nas alternatywna stopa inwestycji, tj. relacja inwestycji do majątku produkcyjnego, jest wyższa niż dla innych gospodarek w regionie i przeciętnie w UE.

M.P.: Przed pandemią było wyraźnie widać rozdźwięk między procesami cenowymi w zakresie towarów i usług. Drożały przede wszystkim usługi, co ma związek z ciasnym rynkiem pracy, rosnącymi płacami. Inwestycje w majątek trwały, taki jak maszyny, wpływają przede wszystkim na ceny towarów - a te akurat nie drożały. Poza tym, te gospodarki, które my chcielibyśmy naśladować, budują swoją pozycję na ludziach, na pomysłach, a nie na kapitale trwałym. Rozwój sektora usługowego w Polsce sugeruje, że my podążamy właśnie taką ścieżką rozwoju, na której tych tradycyjnie rozumianych inwestycji nie musi być bardzo dużo. Piotr: Jest też kwestia klasyfikowania wydatków przez firmy. Część wydatków o charakterze inwestycyjnym może być klasyfikowana inaczej. Ponadto, część nakładów inwestycyjnych realizowanych w Polsce w ramach międzynarodowych korporacji może nie być rejestrowanych w kraju.

Jeżeli dochodząca do 9-proc. inflacja nie jest przede wszystkim konsekwencją czynników krajowych, takich jak zbyt szybki wzrost płac, to jak można z nią walczyć? Co dadzą podwyżki stóp procentowych?

P.B.: Na pewno nie należy walczyć z inflacją tak agresywnie, aby doprowadzić do dużego pogorszenia koniunktury na rynku pracy. Ale nie można też dopuścić do tego, aby inflacja wymknęła się spod kontroli. Jak znaleźć złoty środek? Polityka pieniężna musi być skoncentrowana na tym, aby utrzymać procesy inflacyjne pod kontrolą w tym zakresie, w jakim działa ta fundamentalna, krajowa presja na wzrost cen. RPP nie powinna dążyć do tego, aby obniżyć inflację poniżej tego, co wynika z czynników globalnych. To byłoby bardzo kosztowne. Czyli musimy pilnować, żeby trajektoria inflacji w Polsce była mniej więcej taka, jak w gospodarkach o podobnej charakterystyce.

M.P.: Mam wrażenie, że w debacie publicznej zbyt upraszczamy pożądaną reakcję polityki pieniężnej na podwyższoną inflację. Łatwo jest powiedzieć, że stopy procentowe powinny być wyższe, bo popyt jest rozgrzany. Ale jednocześnie optymalną drogą obniżania inflacji jest oddziaływanie na stronę podażową: wspieranie podaży pracy, aktywna polityka migracyjna, stymulowanie inwestycji. Nie jest oczywiste, że zacieśnianie polityki pieniężnej w tym pomoże.

Jakiej ścieżki inflacji spodziewacie się w najbliższych latach, biorąc pod uwagę Tarczę Antyinflacyjną?

M.P.: Szczyt inflacji przypadł w styczniu, być może otrzemy się o 10 proc. Później, od lutego do lipca włącznie, inflacja będzie w okolicy 6-7 proc. W sierpniu znów podskoczy w okolicę 9 proc. Następnie będzie opadała, ale w lutym 2023 r. – wskutek niskiej bazy odniesienia – znów wzrośnie. Przez większą część 2023 r. inflacja będzie oscylowała wokół 7-8 proc. i dopiero pod koniec roku spadnie w okolicę górnej granicy pasma dopuszczalnych wahań wokół celu NBP.

Jeśli ten scenariusz się zrealizuje, a to będzie zależało m.in. od tego, czy Tarcza nie będzie przedłużana lub modyfikowana, to wydaje się, że inflacja będzie bardzo rozchwiana. Jak to wpłynie na oczekiwania inflacyjne? Czy warto obniżać inflację w tym roku kosztem podwyższenia jej w 2023 r.?

P.B.: Sądzimy, że relacja między inflacją a oczekiwaniami inflacyjnymi jest mocno nieliniowa i dlatego Tarcza ma sens. Już teraz widzimy, że wysoka inflacja uruchamia lawinę dostosowań cenników. Najwyraźniej już przekroczyliśmy ten poziom, przy którym pojawia się ta nieliniowość. Gdyby inflacja dalej rosła, sięgając 10 proc. i więcej, to te dostosowania nabierałyby tempa. Tarcza może temu zapobiec i w ten sposób w średnim terminie sprzyja obniżeniu ścieżki inflacji.

Czy nie będzie tak, że tarcza stanie się pierwszym krokiem ku bardziej bezpośredniej kontroli cen? Politycy poczują, że mają wpływ na inflację, i będą chcieli z tego korzystać?

P.B.: Wycofywanie Tarczy Antyinflacyjnej na pewno nie będzie łatwe. Ale moim zdaniem warto podjąć ryzyko zastosowania tego mechanizmu, jeśli jest szansa na to, że uda się dzięki temu utrzymać oczekiwania inflacyjne w ryzach.

Nie macie obaw, że Tarcza Antyinflacyjna uśpi czujność RPP? W najbliższych miesiącach inflacja przestanie przyspieszać, podwyżki stóp procentowych nie będą się wydawały takie naglące. A jednocześnie Tarcza to de facto złagodzenie polityki fiskalnej, co na dłuższą metę może być proinflacyjne. Jeśli tak się stanie, okaże się, że Rada jest z podwyżkami stóp spóźniona, biorąc pod uwagę to, jaki jest horyzont ich oddziaływania na gospodarkę.

M.P.: Tarcza obniża zakres koniecznych podwyżek stóp, ale to właśnie jest jej celem. Chodzi o to, żeby zapobiec odkotwiczeniu oczekiwań inflacyjnych i dzięki temu zmniejszyć koszt, który trzeba ponieść dla ustabilizowania inflacji. Oczywiście, to będzie możliwe tylko przy założeniu, że wybuch inflacji jest w dużej mierze przejściowy. Ta sytuacja wymaga pewnych niekonwencjonalnych działań. Osobną kwestią jest, że dotychczasowe podwyżki stóp procentowych były agresywne. Nigdy wcześniej RPP nie zaostrzała tak polityki pieniężnej.

Tarcza obniża zakres koniecznych podwyżek stóp, ale to właśnie jest jej celem. Chodzi o to, żeby zapobiec odkotwiczeniu oczekiwań inflacyjnych i dzięki temu zmniejszyć koszt, który trzeba ponieść dla ustabilizowania inflacji.

Część ekonomistów w swoich scenariuszach ma już nawet obniżkę stóp w 2023 r., jako korektę nadmiernych podwyżek w tym roku...

M.P.: W Czechach nawet wiceprezes banku centralnego sugeruje, że taki scenariusz jest możliwy.

P.B.: Są powody, aby u nas podwyżki stóp procentowych były mniejsze niż w innych krajach regionu. U nas w strukturze kredytów dominują te ze zmienną stopą procentową, podczas gdy na Węgrzech i w Czechach standardem są kredyty o stałym oprocentowaniu. W rezultacie zmiany stóp procentowych mają tam mniejsze przełożenie na koszty obsługi długu i na popyt konsumpcyjny. U nas dawka lekarstwa, jakim jest zaostrzanie polityki pieniężnej, może być mniejsza, aby uzyskać ten sam efekt. Obecnie uważamy, że RPP zdecyduje się jeszcze na co najmniej dwie podwyżki stóp, w lutym i w marcu, łącznie o 1,25 pkt proc., do 3,5 proc. Dostrzegamy jednak ryzyko, że stopa referencyjna NBP będzie musiała ostatecznie dojść nieco wyżej, do 4 proc.

Nawet gdyby tak się stało, w ujęciu realnym stopy procentowe będą nadal ujemne. Jak takie zaostrzanie polityki pieniężnej może zadziałać?

P.B.: Tak naprawdę nie wiemy, gdzie są teraz realne stopy procentowe. Dostępne miary oczekiwań inflacyjnych nie potwierdzają, że realna stopa procentowa wynosi -6 proc., jak sugerowałaby różnica między bieżącą inflacją a główną stopą NBP. Zresztą, nominalne stopy procentowe też mają znaczenie. Ich agresywne podwyżki odcisną swoje piętno na dochodach do dyspozycji gospodarstw domowych oraz na nastrojach konsumentów, a w ten sposób wpłyną na popyt konsumpcyjny. To się stanie niezależnie od zmiany realnych stóp procentowych.

Wydaje się, że zacieśnianie polityki pieniężnej mogłoby być mniejsze, gdyby umocnił się złoty. Ten kursowy kanał oddziaływania polityki pieniężnej na gospodarkę ostatnio jest jednak niedrożny. Dlaczego tak się dzieje? Czy jest szansa na to, że złoty się umocni?

M.P.: Umiarkowane umocnienie złotego jest naszym bazowym scenariuszem. Uważamy, że obecnie w kursie uwzględnionych jest już wiele potencjalnie negatywnych dla złotego czynników, takich jak chociażby relatywnie szybkie podwyżki stóp w USA, spór z UE, ryzyko geopolityczne, odwrócenie bardzo pozytywnego do tej pory trendu po stronie rachunku obrotów bieżących, czy przekonanie inwestorów, że NBP może pozostać w tyle wobec innych banków regionu pod względem skali podwyżek stóp procentowych. O ile nie zaskoczą nas negatywnie kwestie geopolityczne, to większość tych negatywnych dla złotego tendencji albo się w najbliższym czasie odwróci, albo nie zrealizuje w pełni. Jesteśmy mocno przekonani, że ostatnie pogorszenie salda handlowego i salda całego rachunku obrotów bieżących jest przejściowe i w dużym stopniu wynika ze wzrostu cen surowców. Ostatnie wypowiedzi prezesa Adama Glapińskiego sugerują, że NBP może zaskoczyć rynek in plus skalą podwyżek stóp. Uważamy, że ekonomicznie racjonalne jest osiągnięcie porozumienia z UE i naszym bazowym scenariuszem jest odblokowanie napływów do Polski środków z NGEU. Wreszcie, negatywne dla rynków wschodzących podwyżki stóp w USA mogą się ostatecznie, podobnie jak w latach 2018-19, okazać mniejsze niż się oczekuje. Dodatkowo niezmiennie podkreślamy, że złotego wspierają solidne fundamenty, takie jak szybki na tle innych państw UE wzrost gospodarczy, czy jedna z najszybszych ścieżek uzdrawiania finansów publicznych po pandemii. Ostatnie dane z Eurostatu pokazały, że tylko trzy kraje UE mają niższy deficyt sektora finansów publicznych.

Jeśli inflacja jest w jakimś stopniu konsekwencją poluzowania polityki fiskalnej w trakcie pandemii, to czy dziś nie należałoby jej tłumić po przez zacieśnianie tej polityki? Tarcza idzie w przeciwnym kierunku, raczej łagodzi politykę fiskalną. Tak samo Polski Ład.

P.B.: Zacieśnienie polityki fiskalnej wpłynęłoby na inflację z opóźnieniem kilku kwartałów, a trzeba było działać natychmiast. Spośród instrumentów polityki fiskalnej, szybki wpływ na inflację mają tylko zmiany podatków pośrednich. Logika Tarczy się broni. Oczywiście, patrząc statycznie, jest to złagodzenie polityki fiskalnej, bo Tarcza spowoduje ubytek wpływów podatkowych. Ale ten impuls fiskalny będzie niewielki. Bilans Tarczy – jeśli uwzględnimy wszystkie efekty, w tym jej wpływ na oczekiwania – będzie korzystny.

Ze względu na to, że w ostatnim roku inflacja stale przebijała wszelkie prognozy, dzisiaj mało kto jest skłonny ryzykować tezę, że niedługo wzrost cen mocno wyhamuje. Ale jeśli wysoka inflacja jest w dużej mierze konsekwencją szoków podażowych o charakterze globalnym, to czy ta teza nie jest uzasadniona?

P.B.: Rzeczywiście mamy układ czynników, które pozwalają oczekiwać, że presja inflacyjna może w pewnych warunkach gwałtownie osłabnąć. Po pierwsze, problem niedoborów komponentów raczej będzie słabł niż się nasilał. Już zresztą widać pewne tego zwiastuny. Po drugie, firmy mają już bardzo wysokie poziomy zapasów. Te zapasy będą redukowane, gdy napięcia w łańcuchach dostaw zmaleją. Jednocześnie marże firm są bardzo wysokie, należy oczekiwać raczej ich spadku niż dalszego wzrostu. Bardzo prawdopodobne jest, że przed końcem roku dojdzie do zmiany globalnego trendu inflacyjnego.

Wyraźna poprawa marż firm to spore zaskoczenie. Przed pandemią sporo mówiło się o tym, że firmy zmagają się ze wzrostem kosztów, w tym płac, ale nie są w stanie przenosić ich na klientów z powodu ostrej konkurencji. To tworzyło presję na marże, a część ekonomistów wieszczyła z tego powodu falę upadłości przedsiębiorstw. Jak to się stało, że pandemia spowodowała taką odmianę losów przedsiębiorstw? Konkurencja na polskim rynku zmalała?

P.B.: W trakcie pandemii drastyczne poluzowanie polityki pieniężnej było skoordynowane z hojnymi pakietami fiskalnymi. Dzięki temu popyt – nie tylko w Polsce, ale globalnie - był duży. To umożliwiło poprawę wyników, zwiększenie marż do rekordowego poziomu. Dodatkowo, konkurencyjność polskich firm w pewnym sensie wzrosła dzięki pandemii. Dostawy z Azji zostały zaburzone, a to sprzyjało popytowi na polskie produkty nawet przy wyższych cenach. Ciekawą rzeczą, którą ostatnio zauważyliśmy, jest to, że szok na rynku gazu też zwiększa konkurencyjność polskich firm. Dzięki temu, że produkcja energii elektrycznej jest u nas w mniejszym stopniu niż w innych krajach Europy oparta na gazie, to jej ceny dla firm są u nas obecnie niższe niż np. w Niemczech czy Szwecji. To widać we wskaźnikach cen produkcji sprzedanej (PPI). U nas ostatnio PPI wzrósł o 14 proc. rok do roku, w strefie euro o ponad 20 proc., a np. w Hiszpanii o blisko 35 proc.

Powiedzieliście wcześniej, że jeszcze w 2023 r. inflacja będzie średnio w okolicy 7 proc. Jednocześnie większość prognoz sugeruje, że wzrost gospodarczy będzie hamował. W tym roku jeszcze łagodnie, ale w przyszłym bardziej. Czeka nas stagflacja?

P.B.: Można sobie łatwo wyobrazić scenariusz stagflacyjny. Mamy eskalację napięć geopolitycznych, które mogą nasilać szok energetyczny i przedłużać zaburzenia w łańcuchach dostaw. Do tego istnieje duża niepewność co do rozwoju sytuacji gospodarczej w Chinach, a w USA pojawiło się ryzyko załamania cen aktywów finansowych. Ale można też wskazać sporo argumentów na rzecz bardziej optymistycznych scenariuszy. Polska gospodarka jest dobrze zdywersyfikowana i bardzo konkurencyjna, bilanse sektora prywatnego są solidne. Fundamenty polskiej gospodarki są na tyle mocne, że kumulacja negatywnych czynników musiałaby być naprawdę duża, żeby doprowadzić do stagflacji. W tej chwili uważam, że jeśli nasza prognoza wzrostu PKB w 2022 r. o 4,1 proc. okaże się mało trafna, to raczej będzie zbyt pesymistyczna niż nadmiernie optymistyczna. Jednym z pozytywnych czynników ryzyka wydaje się być odblokowanie łańcuchów dostaw.

Fundamenty polskiej gospodarki są na tyle mocne, że kumulacja negatywnych czynników musiałaby być naprawdę duża, żeby doprowadzić do stagflacji. Jeśli nasza prognoza wzrostu PKB w 2022 r. o 4,1 proc. okaże się mało trafna, to raczej będzie zbyt pesymistyczna.

Piotr Bujak od 2016 r. jest głównym ekonomistą i dyrektorem Departamentu Analiz Ekonomicznych w PKO BP. Wcześniej był kierownikiem zespołu analiz makroekonomicznych w tej instytucji. W latach 2011–2014 był głównym ekonomistą banku Nordea w Polsce. Pracował też jako ekonomista w BZ WBK (dzisiaj Santander Bank Polska) i Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE). Jest absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego. Zespół ekonomistów z PKO BP w latach 2020 i 2021 r. wygrywał w konkursie krótkoterminowych prognoz ekonomicznych i finansowych „Parkietu".

Marta Petka-Zagajewska od 2017 r. jest kierownikiem zespołu analiz makroekonomicznych w PKO BP. Kieruje na co dzień pracą zespołu ekonomistów, który w latach 2020 i 2021 r. wygrywał w konkursie krótkoterminowych prognoz ekonomicznych i rynkowych „Parkietu". W latach 2012–2016 pełniła funkcję głównej ekonomistki Raiffeisen Bank Polska. Z tym bankiem była związana od 2005 r. Jest absolwentką Szkoły Głównej Handlowej.

Banki
Czystki dotarły do Banku Pekao, to już ostatnie dni Leszka Skiby jako prezesa
Banki
Tomasz Miklas: Długi firm w Aliorze kupiły zagraniczne spółki
Banki
Miotła kadrowa dotarła do Banku Pekao. Powołano nową radę nadzorczą
Banki
VeloBank będzie musiał wejść na giełdę? KNF ma takie oczekiwania
Materiał Promocyjny
Nowy samochód do 100 tys. zł – przegląd ofert dilerów
Banki
Brunon Bartkiewicz nie będzie już prezesem ING BSK
Banki
Coraz więcej banków z rezerwami na ponad 100 proc. portfela CHF