W ostatnich dniach na warszawskiej giełdzie zadomowiły się gorsze nastroje. Nie jest to o tyle zaskakujące, że po okresie nieprzerwanego trzytygodniowego marszu indeksów w górę, zadyszka jest zrozumiała.Korekta jest też uzasadniona w szerszym kontekście. Sytuacja, w której ekonomiści zaczynają w końcu – blisko pół roku po rozpoczęciu zwyżki przez wskaźniki wyprzedzające koniunktury, takie jak PMI – dostrzegać wychodzenie gospodarki z opresji, zgodnie z przewrotną naturą giełdy jest również i tym razem pretekstem do korekty, niż do przyspieszenia trendu zwyżkowego.
Niewątpliwie okres niwelowania najbardziej skrajnego niedowartościowania walorów powstałego w czasie kryzysu finansowego jest już za nami, ale czy oznacza to, że potencjał wzrostowy na dobre się wyczerpał? Czy warto czym prędzej pozbyć się akcji? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania, posługując się analizą techniczną.
[srodtytul]Analiza techniczna każe czekać na sygnały[/srodtytul]
Z tego punktu widzenia korekta spadkowa nie jest sama w sobie powodem do sprzedaży akcji, dopóki nie pojawią się wiarygodne sygnały zakończenia średnioterminowego trendu wzrostowego trwającego od lutego. Innymi słowy, dopóki skala korekty nie jest groźna na tle poprzedzającej ją fali wzrostowej, dopóty posiadacze akcji mogą spać spokojnie (co nie znaczy, że nie warto pilnie obserwować sytuacji na rynku).
Jak przełożyć te ogólnikowe stwierdzenia na bardziej konkretne zasady transakcyjne? Kluczowe jest wskazanie poziomu wsparcia, którego przebicie należałoby traktować jako sygnał załamania trendu, a więc impuls do sprzedaży akcji. Sposoby wskazania tego poziomu są różnorodne.Najbardziej aktywni inwestorzy mogą szukać wsparcia dla WIG-u na wysokości czerwcowego szczytu (32 363 pkt), tym bardziej że obecnie pokrywa się ono z linią trendu wzrostowego poprowadzoną po dołkach z lutego i lipca.