Po trzech latach hossy nadal nie jest drogo
Po trzech latach hossy nadal nie jest drogo
Zgodnie z klasyczną regułą „kupuj tanio, sprzedawaj drogo”, najważniejszym kryterium zaawansowania hossy są, w ostatecznym rozrachunku, wskaźniki wyceny. W pierwszej chwili, intuicyjnie, wydawać by się mogło, że po trzech latach trendu wzrostowego na GPW polskie akcje muszą być już nieuchronnie drogie. Nasze wyliczenia raczej przeczą jednak takiemu przypuszczeniu. Nasz zagregowany wskaźnik wyceny, bazujący na czterech najbardziej popularnych miarach (cena/prognozowane zyski, cena/wartość księgowa, EV/EBITDA, EV/sprzedaż), dopiero ostatnio wspiął się powyżej poziomu neutralnego. Na takim pułapie nie zakończyła się żadna hossa w przeszłości, w tym ta rekordowa zakończona w 2007 r., gdy nasz wskaźnik oderwał się w górę o niemal trzy odchylenia standardowe od poziomu neutralnego. Dlaczego polskie akcje nie są jeszcze drogie? Odpowiedź jest prosta – bo trzy lata temu startowały z rekordowo niskiego pułapu, przynajmniej, jeśli chodzi o naszą zagregowaną miarę, która wtedy była ponad dwa odchylenia standardowe poniżej średniej. Czyli niżej niż nawet w punkcie kulminacyjnym globalnego kryzysu finansowego na początku 2009 r., oraz wyraźnie niżej niż w trakcie pandemicznego krachu w marcu 2020 r. Oczywiście, z drugiej strony, po trzech latach hossy nie da się już obiektywnie powiedzieć, że polskie akcje są tanie – największe okazje są już zdecydowanie za nami.
Czytaj więcej
Sytuacja makroekonomiczna w Polsce nadal przemawia za kontynuacją wzrostów na GPW. Większy potenc...
Brak klasycznych oznak przegrzania gospodarek
Brak klasycznych oznak przegrzania gospodarek
Klasycznie hossa dobiega końca, gdy wskaźniki koniunktury gospodarczej – takie jak przemysłowe indeksy PMI – zaraz zaczną zakręcać w dół z wyśrubowanego poziomu, lub też już zdążyły wyprzedzająco wykonać taki zwrot (jak w 2007 r.). Niemal żadna hossa na GPW nie dobiegła końca, zanim pokazana na wykresie średnia z PMI w Polsce i strefie euro przekroczyła próg około 56 pkt, sygnalizując przysłowiowe przegrzanie gospodarek i szczyt cyklu koniunkturalnego (jedyny wyjątek – mocno spłaszczona hossa z lat 2012-15; nawet wtedy jednak średni PMI zbliżył się do wspomnianego pułapu). Czy to kryterium końca cyklu w gospodarce i na giełdzie jest spełnione obecnie? Absolutnie nie. Wskaźniki PMI w Polsce i strefie euro od 2023 r. mozolnie się wspinają. We wrześniu wynosiły średnio niecałe 49 pkt. To ciągle relatywnie niska wartość, mogąca świadczyć o tym, że cykl gospodarczy jest raczej we wczesnej, a nie mocno zaawansowanej fazie. Co mogłoby być paliwem do dalszej wspinaczki wskaźników koniunktury? Choćby niższe stopy procentowe, których pozytywny wpływ na gospodarki widać zwykle z pewnym opóźnieniem. Przykładowo, w naszym kraju po ostatnich kilku tegorocznych cięciach kosztów pieniądza widać już ożywienie w kredytach hipotecznych, a przecież cykl obniżek zapewne nie został jeszcze zakończony. Czyli faza przegrzania w gospodarkach ciągle teoretycznie przed nami?