Analogia z 2004 rokiem ma wyraźne słabe punkty

Utrzymujące się podobieństwa obecnej sytuacji na rynkach akcji do tej z 2004 roku wraz z przekonaniem inwestorów, że spowolnienie w globalnej gospodarce będzie miało ograniczony charakter, skłaniają do oczekiwania na stopniową poprawę koniunktury w kolejnych tygodniach. Co jednak, jeśli ona nie nastąpi?

Publikacja: 10.07.2010 01:01

Analogia z 2004 rokiem ma wyraźne słabe punkty

Foto: GG Parkiet

Wzorem korekty, jaka przetoczyła się przez warszawski rynek akcji wiosną 2004 r., rozpoczęte w połowie kwietnia zniżki zniosły 23,6 proc. ruchu w górę z okresu luty 2009 r. – kwiecień 2010 r. Dokładnie tak samo było sześć lat wcześniej, kiedy to po ruchu trwającym od marca 2003 r. do kwietnia 2004 r. doszło do znaczącego odreagowania, które zabrało również 23,6 proc. poprzedzającego go wzrostu.

Oczywiście można wskazywać na pewne różnice w przebiegu zdarzeń, jak to, że poprzedzająca obecne pogorszenie notowań fala zwyżkowa (od lutego do kwietnia tego roku) była krótsza i słabsza niż ruch w górę, który można byłoby traktować jako jego odpowiednik w analogii z 2004 r. Również charakter głównej fali spadkowej wtedy i teraz jest trochę inny (przecena z wiosny 2004 r. miała bardziej dynamiczną formę). Generalnie jednak obecna filozofia inwestorów jest bardzo zbliżona do tej sprzed sześciu lat.

Oczekują, że po kilkunastomiesięcznym okresie przyspieszania ożywienia gospodarczego nastąpi osłabienie jego tempa. To w dalszej perspektywie stanie się podwaliną pod trwały i zrównoważony rozwój, który będzie napędzany większą aktywnością w przemyśle, ale również wydatkami konsumentów, inwestycjami przedsiębiorstw, rozwojem wymiany handlowej.

[srodtytul]Wszystko pasuje… prawie[/srodtytul]

Do takiego scenariusza z gospodarczego punktu widzenia pasują prawie wszystkie klocki. Indeks ISM w Stanach Zjednoczonych osiągnął wiosną zbliżone poziomy do tych sprzed sześciu lat. Stopniowo poprawiają się nastroje konsumentów, podnosi się sprzedaż detaliczna. Maleje liczba nowych bezrobotnych, stabilizuje się stopa bezrobocia.

Są jednak także dwie bardzo istotne różnice – brak ożywienia na rynku nieruchomości, który poprzez efekty mnożnikowe może stawać się kołem zamachowym całej gospodarki, oraz delewarowanie konsumentów, które w znaczący sposób ogranicza ich możliwości napędzania koniunktury. Seria ostatnich danych dotyczących tych dwóch sfer ekonomicznych mocno rozczarowała.

Liczba pozwoleń na budowę oraz rozpoczętych inwestycji budowlanych pozostaje na bardzo niskim poziomie. Zainteresowanie kredytami hipotecznymi przeznaczonymi na kupno domów jest najniższe od II połowy lat 80. XX wieku. W czerwcu spadło o 15 proc. w porównaniu z poprzednim miesiącem, w maju regres sięgnął 30 proc. Nierozwiązane pozostają też problemy w segmencie nieruchomości komercyjnych, gdzie zarówno w przypadku biur, jak i centrów handlowych odsetek niewynajętych powierzchni w II kwartale tego roku był najwyższy od I połowy lat 90. XX wieku (wyniósł odpowiednio 17,4 proc. i 10,9 proc.).

Wartość kredytów konsumpcyjnych w maju obniżyła się aż o ponad 9 mld USD po tym, jak miesiąc wcześniej spadła o blisko 15 mld USD (nastąpiła korekta wcześniej podawanego prawie 1 mld USD wzrostu). W ostatnich 12 miesiącach jedynie trzy razy doszło do wzrostu wartości tego rodzaju kredytów. W sześciu przypadkach regres przekraczał 10 mld USD w skali miesiąca.

Charakterystyczne są motywy, które stały się przesłankami do obaw o losy ożywienia gospodarczego na świecie obecnie i sześć lat wcześniej. Tym razem chodzi o negatywne skutki walki z deficytami budżetowymi głównie w państwach rozwiniętych oraz o działania chroniące przed przegrzaniem koniunktury gospodarczej, głównie w krajach rozwijających się (ich wyrazem są podwyżki stóp procentowych, które nieoczekiwanie następują w coraz większej liczbie państw, ostatnio w Korei, Indiach, Malezji, Szwecji, na Tajwanie, a wcześniej w Australii, Kanadzie czy Brazylii). W 2004 r. najważniejszym powodem wyprzedaży stały się doniesienia z Chin walczących z narastaniem złych długów w branży bankowej. Widać więc, że obecnie powody słabszej koniunktury na giełdach mają bardziej globalny charakter.

[srodtytul]Podwyżki kosztów pieniądza nieważne?[/srodtytul]

Inwestorzy giełdowi nie zwracają większej uwagi na postępujące zacieśnianie polityki pieniężnej na świecie. Uznają, że sprawa wciąż jeszcze nie dotyczy głównych potęg gospodarczych. Jednocześnie wzrost stóp następuje z bardzo niskiego poziomu, więc konsekwencje gospodarcze przy ograniczonej skali podwyżek kosztów pieniądza nie mogą być duże. Traktują ten proces bardziej jako normalizowanie polityki monetarnej niż jej zacieśnianie. Wydaje się, że takie podejście jest słuszne. Zresztą skutki korekt stóp procentowych gospodarka i tak odczuwa z wielomiesięcznym opóźnieniem.

Jest jednak jedna kwestia, związana z polityką monetarną, która może mieć bardziej doraźne skutki. To przepływy globalnego kapitału. Przez długie miesiące odpływał z funduszy pieniężnych (w I połowie tego roku wypłaty przewyższyły wpłaty o 454 mld USD po tym, jak w minionym roku ujemne saldo w tym względzie sięgnęło 513 mld USD). W pierwszym tygodniu lipca natomiast fundusze pieniężne na świecie pozyskały 33,5 mld USD, najwięcej od półtora roku.

Za wcześnie jest oczywiście mówić o odwracaniu się poprzedniej tendencji, ale na pewno w kolejnych tygodniach warto tej sprawie poświęcić więcej uwagi. Większe zainteresowanie podmiotami pieniężnymi oznacza mniej środków na rynkach akcji i obligacji. Kluczowe w tym względzie może więc okazać się pytanie, czy przyczyną napływu kapitału do funduszy pieniężnych jest jedynie większa niechęć do ryzyka (dlaczego jednak wtedy pieniądze nie płynęły do nich też wcześniej, kiedy giełdy traciły), czy też jednak zwiększająca się ich atrakcyjność w efekcie postępujących stopniowo podwyżek stóp procentowych.

[ramka][b]W roku 2004 mocniejsze były rynki dojrzałe…[/b]

Porównując obecną sytuację na rynkach akcji do tej z 2004 r., warto zwrócić uwagę na to, że sześć lat temu emerging markets zniosły w trakcie wiosennej przeceny 38,2 proc. wcześniejszego wzrostu, a giełdy rozwinięte – 23,6 proc. Na tle rynków wschodzących polski parkiet wykazał się w 2004 r. siłą, niwelując jedynie 23,6 proc. wzrostu trwającego od wiosny 2003 r. do wiosny 2004 r. Taki przebieg zdarzeń był pochodną ówczesnego myślenia inwestorów, w którym przeważało postrzeganie krajów rozwijających się jako mniej stabilnych i bardziej narażonych na osłabienie koniunktury gospodarczej na świecie.

[b]…tym razem górą są emerging markets[/b]

Obecnie role się odwróciły i to rynki wschodzące są silniejsze od dojrzałych. Pierwsze odreagowały jedynie 23,6 proc. kilkunastomiesięcznego ruchu w górę, drugie – 38,2 proc. Skala przeceny na warszawskim parkiecie jest do tej pory prawie identyczna jak na emerging markets i sięga 23,6 proc. poprzedzających ją zwyżek. To odzwierciedlenie obecnych uwarunkowań gospodarczych, w których to państwa rozwijające się są motorem napędowym globalnej gospodarki. Znajduje to odbicie w przepływach kapitału na świecie z ostatnich miesięcy, kiedy to fundusze akcji z państw rozwiniętych traciły środki, a pozyskiwały je podmioty lokujące na giełdach krajów rozwijających się.[/ramka]

Analizy rynkowe
Prześwietlamy transakcje insiderów. Co widać między wierszami?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Analizy rynkowe
Co czeka WIG w 2025 roku? Co najmniej stabilizacja, ale raczej wzrosty
Analizy rynkowe
Marże giełdowych prymusów w górę
Analizy rynkowe
Tydzień na rynkach: Rajd św. Mikołaja i bitcoina
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Analizy rynkowe
S&P 500 po dwóch bardzo udanych latach – co dalej?
Analizy rynkowe
Czy Święty Mikołaj zawita w tym roku na giełdę?