Wzorem korekty, jaka przetoczyła się przez warszawski rynek akcji wiosną 2004 r., rozpoczęte w połowie kwietnia zniżki zniosły 23,6 proc. ruchu w górę z okresu luty 2009 r. – kwiecień 2010 r. Dokładnie tak samo było sześć lat wcześniej, kiedy to po ruchu trwającym od marca 2003 r. do kwietnia 2004 r. doszło do znaczącego odreagowania, które zabrało również 23,6 proc. poprzedzającego go wzrostu.
Oczywiście można wskazywać na pewne różnice w przebiegu zdarzeń, jak to, że poprzedzająca obecne pogorszenie notowań fala zwyżkowa (od lutego do kwietnia tego roku) była krótsza i słabsza niż ruch w górę, który można byłoby traktować jako jego odpowiednik w analogii z 2004 r. Również charakter głównej fali spadkowej wtedy i teraz jest trochę inny (przecena z wiosny 2004 r. miała bardziej dynamiczną formę). Generalnie jednak obecna filozofia inwestorów jest bardzo zbliżona do tej sprzed sześciu lat.
Oczekują, że po kilkunastomiesięcznym okresie przyspieszania ożywienia gospodarczego nastąpi osłabienie jego tempa. To w dalszej perspektywie stanie się podwaliną pod trwały i zrównoważony rozwój, który będzie napędzany większą aktywnością w przemyśle, ale również wydatkami konsumentów, inwestycjami przedsiębiorstw, rozwojem wymiany handlowej.
[srodtytul]Wszystko pasuje… prawie[/srodtytul]
Do takiego scenariusza z gospodarczego punktu widzenia pasują prawie wszystkie klocki. Indeks ISM w Stanach Zjednoczonych osiągnął wiosną zbliżone poziomy do tych sprzed sześciu lat. Stopniowo poprawiają się nastroje konsumentów, podnosi się sprzedaż detaliczna. Maleje liczba nowych bezrobotnych, stabilizuje się stopa bezrobocia.