Na głównym rynku warszawskiego parkietu notowanych jest obecnie 45 spółek zagranicznych. W tym roku ich liczba zwiększyła się o dwie, w związku z debiutami działającego w branży nieruchomości Immofinanzu oraz International Personal Finance, właściciela Providenta. Najsilniej reprezentowanymi krajami na naszej giełdzie są Luksemburg i Holandia. W tych państwach zarejestrowane są niemal wszystkie obecne na GPW spółki ukraińskie (wyjątkami są Agroton i KDM Shipping, które miejsce rejestracji mają na Cyprze). Na GPW notowanych jest obecnie 440 spółek. Oznacza to, że działalność i uprawnienia akcjonariuszy przeszło 10 proc. z nich regulowane są przez przepisy inne niż polskie. Jakie ryzyko oznacza to dla polskich inwestorów?
W prospekcie trudno opisać wszystko
Konrad Konarski, partner w kancelarii Baker & McKenzie, przypomina, że większość spółek zagranicznych notowanych na giełdzie w Warszawie zarejestrowanych jest w Unii Europejskiej. – Odmiennie niż np. przepisy o prospekcie, prawo spółek obowiązujące w poszczególnych krajach Unii nie jest zharmonizowane i pomimo kilkunastu dyrektyw różni się w wielu istotnych aspektach, jak np. w kwestii dywidend, struktury władz czy progów większości na walnych zgromadzeniach akcjonariuszy – wylicza. – Trudno jest wymienić w prospekcie wszystkie różnice. Prawnicy starają się wskazać najważniejsze z nich w czynnikach ryzyka i rozdziale zawierającym opis sposobu wykonywania praw z akcji. Nie da się jednak opisać wszystkiego, o czym przekonali się np. akcjonariusze CEDC – zaznacza.
Świadome tego, że w prospekcie niemożliwe jest wymienienie wszystkich różnic, są zarządy spółek. W prospektach lub memorandach informacyjnych pojawiają się bowiem zastrzeżenia, że zawarte w dokumentach opisy nie powinny stanowić wyczerpującej analizy porównawczej przepisów występujących w poszczególnych krajach. Radzą też, by inwestorzy korzystali z porad profesjonalnych doradców i przed zakupem papierów ocenili ryzyko związane z inwestycją w akcje.
Konarski podkreśla, że mimo występowania pewnych różnic, przepisy o spółkach obowiązujące w krajach, skąd pochodzą spółki zagraniczne notowane na GPW, nie różnią się jednak fundamentalnie w stosunku do prawa polskiego. – Różnice, np. co do procedury upadłościowej, mają oczywiście znaczenie, ale nie wpływają zasadniczo na prawa akcjonariuszy i nie zwiększają istotnie ryzyka inwestycji w spółki zagraniczne – podkreśla.
CEDC faktycznie upadło
Oburzenie polskich akcjonariuszy CEDC wywołało anulowanie akcji tej spółki. Inwestorzy czuli się pokrzywdzeni w związku z tym, że nie wiedzieli, iż istnieje takie ryzyko. W prospekcie emisyjnym producenta żubrówki znalazł się wprawdzie zapis, że obowiązuje go prawo stanu Delaware, ale zabrakło informacji, że prawo to przewiduje możliwość anulowania akcji bez odszkodowania. – Upadłości są rzeczą normalną na całym świecie, choć mogą przybierać różne formy i być prowadzone według innej procedury. Zawsze kończą się one jednak tym, że akcjonariusze pozostają z niczym i nie ma znaczenia, czy stanie się tak, bo akcje stracą wszelką wartość, czy dlatego, że zostaną anulowane – podkreśla Konarski. – W Polsce upadłość likwidacyjna polega na tym, że do spółki wchodzi syndyk, który sprzedaje jej majątek (np. fabrykę), żeby spłacić wierzycieli, a po takiej sprzedaży działalność fabryki może być kontynuowana. Dokładnie to stało się w przypadku CEDC, choć forma prawna jest nieco inna. Spółka została sprzedana Roustamowi Tariko, który ma spłacić wierzycieli – dodaje.