W Unii Europejskiej mamy kilka państw, które mają dodatni bilans płatniczy. Są to chociażby Niemcy, Holandia czy Finlandia. Większość krajów to jednak importerzy, mają deficyt handlowy. Zadłużone państwa nie uporają się z problemem długu, jeśli będą miały deficyt handlowy. Zadłużenie można obniżać, ale jest to możliwe tak długo, jak długo bilans handlowy jest dodatni. Na tę kwestię niewiele osób zwraca uwagę. Mówi się głównie o zbyt wysokim stosunku zadłużenia do PKB i o kłopotach banków z lewarowaniem. Wszystko za sprawą Niemiec i Francji, których banki mogą mieć w związku z tym duże kłopoty. Dopóki jednak nie zostaną rozwiązane trzy wspomniane problemy, co nie będzie łatwe, Europa będzie w dużym kłopocie.
Widzi pan jakieś szanse na rozwiązanie tych problemów?
Tak, ale oddłużanie i delewarowanie będzie trwało lata. Pytanie, co zrobią politycy. Jestem gotów założyć się, że Niemcy jako jedną z opcji rozważają wyjście ze strefy euro. Nie oznacza to oczywiście, że zdecydują się na taki krok, ale z pewnością omawiają wszystkie opcje. O takim posunięciu wciąż bez wątpienia myślą też Grecy, choć i w tym wypadku nie można być pewnym, co zrobią. Najgorsze jest to, że rynki wciąż chyba nie zdyskontowały rozmiaru kryzysu zadłużeniowego, a jest on przeogromny. Pojawiają się głosy, że może chodzić o 3 biliony euro. Więksi optymiści mówią o 2 bilionach euro. Boston Consulting Group ocenia natomiast potrzeby Europy na 6 bilionów euro. Do wyboru mamy zatem dwa scenariusze: albo Europejski Bank Centralny zacznie drukować pieniądze, powodując tym samym inflację, albo euro przestanie istnieć. Jeśli szybko nie zostaną zaproponowane radykalne rozwiązania, to będziemy mieć wiele „Lehmanów". Dlatego za rok rynki będą znacznie niżej niż obecnie. Oczywiście, mam nadzieję, że z tych zawirowań wyjdziemy w sposób mniej drastyczny, niż można zakładać. Ale zagrożenia są poważne, a rynki nie lubią niepewności.
Jakie są pana przewidywania co do rozpadu strefy euro?
Największe niebezpieczeństwo to popadnięcie całej Europy w depresję i zafundowanie rynkom tego, co za sprawą USA widzieliśmy w latach 2007 i 2008. Ten wirus zaatakowałby niestety cały świat. Wątpliwy jest bowiem scenariusz, według którego Europa pogrąży się w kryzysie, a pozostałe kontynenty się wybronią.
Co w takim razie powinni robić gracze giełdowi w najbliższym czasie?