Zgodnie z historyczną sezonowością kwiecień miał być kolejnym, ale zarazem ostatnim przed dłuższą przerwą miesiącem zwyżek indeksów giełd amerykańskich. Kontynuacja dobrej passy za oceanem miała dać naszym krajowym wskaźnikom, w szczególności indeksowi dużych spółek, ostatnią szansę na rehabilitację po kiepskich notowaniach z poprzednich dwóch miesięcy. Wyjście WIG20 ponad poziom 2400 punktów miało zapobiec scenariuszowi, o którym rynek trzykrotnie przypomniał inwestorom w marcu, niebezpiecznie zbliżając indeks do poziomu 2200 punktów, czyli dolnego ograniczenia formacji, w której duże spółki tkwiły od ponad pół roku. Oczywiście polski rynek akcji postanowił przetestować moją cierpliwość, wykonując dokładnie przeciwny ruch do zakładanego. Muszę przyznać, że tak szybkiego zejścia poniżej 2200 punktów nie spodziewałem się nawet w pesymistycznym scenariuszu, zgodnie z którym WIG20 przez kolejne miesiące męczyłby się w dotychczasowym trendzie bocznym. Na szczęście indeks blue chips dość szybko zdołał powrócić do formacji, z której przed chwilą się wybił, negując negatywną wymowę wcześniejszego ruchu.
Hiszpańska droga
Niestety zagrożenie opuszczenia dotychczasowej konsolidacji dołem nie zostało jeszcze definitywnie zażegnane. Co gorsze, wiemy jak mógłby się taki scenariusz zakończyć. W ostatnich tygodniach dokładnie taką samą drogę przeszedł hiszpański rynek akcji, który w dość drastyczny sposób przypomniał inwestorom, że kraj znajduje się w prawdziwej recesji, a kursy spółek w regularnej bessie (wykres 1).
Spadek PKB w Hiszpanii widoczny jest już w prawie wszystkich elementach mających wpływ na zmiany zachodzące w gospodarce. Ujemna dynamika roczna widoczna jest zarówno w przypadku wydatków publicznych oraz konsumpcji prywatnej, jak i w zmianie zapasów oraz inwestycjach przedsiębiorstw. Jedyny składnik, który pozytywnie wpływa na zmianę PKB w Hiszpanii, to eksport netto, a w zasadzie zdecydowanie mniejszy wzrost importu niż eksportu. Nie jest to niestety powód do zadowolenia, gdyż z braku krajowej waluty wszystkie kraje południa Europy zwiększają swój eksport netto nie poprzez dynamiczny skok w sprzedaży towarów za granicą, lecz w wyniku drastycznego skurczenia się popytu wewnętrznego na towary importowane. Warto przy tym zauważyć, że kraje znajdujące się w recesji w pierwszej kolejności rezygnują z produktów dostarczanych im przez Niemcy. Inaczej niż przyjęło się uważać, to nie Chiny a Niemcy w największym stopniu mogą odczuć skutki kryzysu gospodarczego na południu Europy. Widać to również w przypadku Hiszpanii, której import z Niemiec na tle przyrostu całkowitego importu wypada bardzo blado.
Oczywiście nie można tu jeszcze mówić o kompletnym załamaniu rynku zbytu dla niemieckich przedsiębiorców. Ponieważ jednak Hiszpania zdaje się powielać wcześniejsze zachowanie gospodarki Portugalii (a tam ograniczenie importu niemal w połowie wywołane było niższymi dostawami z Niemiec), perspektywa najbliższych kwartałów wcale nie wygląda zachęcająco. Waga Portugalii w europejskiej wymianie handlowej jest niewielka, jednak powtórzenie portugalskiego scenariusza w przypadku Hiszpanii może być bardziej bolesne.
Dodając to tego obraz stanu trzeciej gospodarki strefy euro, czyli Włoch, które z pewnym opóźnieniem dobijają do niechlubnych standardów pozostałych krajów południa Europy, można mieć istotne wątpliwości, czy Niemcy zdołają utrzymać dotychczasową siłę swojej gospodarki, opartej w dużym stopniu na eksporcie.