31 maja Irlandczycy zdecydują w referendum, czy zaakceptują unijny pakt fiskalny. Jeden jedyny raz zwykli Europejczycy będą mieli okazję wypowiedzieć się na temat tej kontrowersyjnej umowy. Choć ewentualne irlandzkie weto nie ma szans storpedowania tego paktu, to unijni decydenci z zapartym tchem będą śledzić losy swojego flagowego projektu. Irlandczycy już dwukrotnie bowiem wywołali ich furię, odrzucając w referendach ważne pakty (traktat nicejski w 2001 r. i traktat lizboński w 2008 r.). Koalicja rządząca (Fine Gael oraz Zieloni), a także opozycyjna Fianna Fail nazywają go paktem stabilności i wzywają do jego przyjęcia, strasząc, że w przeciwnym wypadku kraj zostanie wyrzucony ze strefy euro. Opozycyjni laburzyści i nacjonalistyczno-socjalistyczna Sinn Fein określają ten dokument mianem „paktu wyrzeczeń" i namawiają do głosowania na „nie", gdyż zmusi on Irlandię do kontynuowania trudnej polityki oszczędności fiskalnych. Sondaże wskazują, że niemiecka kanclerz Angela Merkel może być niespokojna o poparcie dla paktu. Chce go poprzeć 37 proc. Irlandczyków, odrzucić 24 proc., a 35 proc. jeszcze nie zdecydowało, co zrobi.
Wynik sondażu może budzić zdumienie. Irlandia jest przecież krajem ciężko doświadczonym przez kryzys, który przechodzi poważną konsolidację fiskalną. A mimo to nowa fiskalna obroża w postaci paktu ma szasnę zostać przyjęta przez Irlandczyków. Co więcej, Irlandia jest uznawana za przykład kraju z peryferii eurolandu, który przeprowadza udane reformy gospodarcze i zyskuje zaufanie rynku. NTMA, państwowa agencja zarządzania długiem, planuje sprzedać latem na międzynarodowym rynku bony skarbowe. Będzie to pierwsza zagraniczna emisja irlandzkiego długu od września 2010 r. Pod koniec 2010 r. kraj ten stanął na krawędzi bankructwa i musiał przyjąć 85 mld euro pomocy finansowej od Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. I bardzo szybko podniósł się z finansowej zapaści. O ile latem zeszłego roku rentowność irlandzkich obligacji dziewięcioletnich sięgała 16?proc., to obecnie jest bliska 7,5 proc. Jak udało się osiągnąć ten wynik? I czy to oznacza, że kraj już podniósł się z kryzysu?
Zielone ożywienie
Irlandia ma ważną przewagę nad innymi państwami strefy euro: nowoczesny przemysł budowany przez lata przez inwestorów, których ściągano, kusząc najniższą stawką podatku CIT w UE (12,5 proc.), małymi regulacjami i wykształconą siłą roboczą mówiącą po angielsku. (Inną kwestią jest to, że neoliberalne podejście do gospodarki sprawiło, że rządzące elity zaniedbały regulację sektora bankowego i rynku nieruchomości. To właśnie nieruchomościowa bańka oraz „banki zombie" wpędziły Irlandię w kryzys zadłużeniowy.) Według analityków Deutsche Banku, 75 proc. firm z branży nowych technologii działających w Irlandii to firmy amerykańskie, które wykorzystują ten kraj jako przyczółek do europejskiej ekspansji. Negocjując pomoc finansową z MFW i UE, irlandzki rząd bronił niskiego CIT, wiedząc, że daje on mu przewagę konkurencyjną. To się opłaciło. Kraj skorzystał później na eksportowym ożywieniu, a jego PKB wzrósł w zeszłym roku o 0,7 proc.
– Irlandia zawdzięcza dużą część ożywienia swojemu wydajnemu sektorowi eksportowemu, który tworzy silne lobby. Grecja jest pod wpływem lobby importerów, co według byłego greckiego ministra gospodarki Michalisa Chrysochoidisa jest związane z unijnymi subsydiami, które skłaniały przedsiębiorców do szukania łatwych pieniędzy w imporcie. To greckie lobby sprzeciwia się wszelkiej polityce prowadzącej do deflacji, choć obniżka cen pozwoliłaby przyciągnąć turystów i przekierować popyt Greków z produktów zagranicznych na krajowe. W Irlandii natomiast lobby eksporterów działało w odwrotnym kierunku i przez ostatnie pięć lat Irlandia stała się o 15 proc. tańsza w stosunku do innych państw strefy euro. Ta wewnętrzna dewaluacja opłaciła się – twierdzi Hans-Werner Sinn, szef niemieckiego instytutu Ifo.
W tym roku, według prognoz MFW, wzrost gospodarczy ma nieco zwolnić do 0,5 proc., a w przyszłym skoczyć do aż 2 proc. Irlandia będzie się więc w 2012 i 2013 r. rozwijała szybciej niż strefa euro. Nie oznacza to jednak, że kraj podniósł się już z kryzysu. Na przełomie 2011 i 2012 r. Zielona Wyspa wpadła bowiem w recesję, do czego przyczyniło się głównie pogorszenie koniunktury w eksporcie. – Irlandia jest w technicznej recesji i nikt nie się spodziewa szybkiego ożywienia gospodarczego. Nie należy oczekiwać cudów. Rząd podjął trudne działania oszczędnościowe, a banki kontynuują delewarowanie, czyli proces, który może trwać całe lata – uważa John Hydeskov, analityk Danske Banku.