Analiza techniczna: duże spółki mocne, małe firmy nie mogą się podnieść
Trzy tygodnie pisałem o teoretycznej możliwości zagrania pod ewentualne odbicie WIG od wsparcia leżącego na wysokości ubiegłorocznych dołków. Taka typowo krótkoterminowa taktyka (poparta odpowiednimi zleceniami stop-loss) okazała się niezłym pomysłem, bo byliśmy właśnie świadkami mocnego ruchu w górę WIG i WIG20. Odbicie okazało się tak mocne, że indeksy te dotarły aż do połowy wielomiesięcznej strefy konsolidacji. WIG powrócił do 200-sesyjnej średniej kroczącej, od której „oderwał się" w dół na początku maja.
Niejako automatycznie narzuca się tu podobieństwo z falą zwyżkową ze stycznia. WIG wystartował tym razem z niemal identycznego poziomu co wtedy i w szybkim tempie przebył aż połowę ówczesnej drogi w górę. Czy analogia ta pozwala oczekiwać na kontynuację zwyżki aż do górnej granicy wspomnianej wielomiesięcznej konsolidacji, czyli do marcowego szczytu (42 281 pkt w cenach zamknięcia)?
Perspektywy kuszące, ale problem polega na tym, że w odróżnieniu od styczniowego szturmu byków tym razem zwyżka zdominowanych przez duże spółki indeksów WIG i WIG20 (w tym drugim przypadku prawie 40 proc. ostatniej zwyżki to dzieło zaledwie dwóch firm: KGHM i PZU) praktycznie nie ma potwierdzenia w sytuacji na szerokim rynku. Tam na próżno szukać oznak pozytywnego przełomu. Rzućmy choćby okiem na wykres WIG-Plus, który najlepiej przybliża trendy w licznym gronie małych firm. Podczas gdy WIG i WIG20 ostro szły w górę, WIG-Plus praktycznie stał w ostatnich dniach w miejscu. Szansa na mocne odreagowanie została właściwie zaprzepaszczona. Tutaj realia malują się w tak samo szarych barwach jak tydzień temu. Indeks jest nieopodal minimum trendu spadkowego trwającego od połowy marca. Nie pojawiła się tu żadna istotna formacja techniczna, która zapowiadałaby zmianę tego stanu rzeczy i która byłaby podstawą do zmiany trendu na wzrostowy. Wręcz przeciwnie, scenariuszem bazowym pozostaje dalsza zniżka w kierunku ostatecznego wsparcia, jakim jest grudniowy dołek (a zarazem historyczne minimum WIG-Plus, który obliczany jest od początku 2010 r.).
Nie znikł też inny symptom kiepskiej koniunktury na szerokim rynku, jakim jest łatwość, z jaką niedźwiedzie rozprawiają się ze spółkami, które z różnych fundamentalnych powodów popadły w niełaskę. Dopiero mieliśmy dramat w branży budowlanej z PBG w roli głównej, a teraz przyszedł czas na planujące drastyczne rozwodnienie kapitału Rovese. Z punktu widzenia analizy technicznej trzeba podkreślić, że w obu tych przypadkach spektakularna przecena nie była zdarzeniem wyrwanym z kontekstu. Było to po prostu przyspieszenie trwających od dłuższego czasu trendów spadkowych i dalsze pogłębienie dołków, które pogłębiane były systematycznie już wcześniej. W takich przypadkach analitycy techniczni mogą czuć pewną satysfakcję, bo przecież w czasie trendu spadkowego mają z definicji w portfelu gotówkę, a nie akcje.
Przynajmniej w odniesieniu do poszczególnych spółek ostatnie wydarzenia są też przestrogą przed tzw. uśrednianiem strat, czyli kupowaniem walorów po coraz niższych cenach. Taka strategia może się sprawdzić jedynie w odniesieniu do mocno zdywersyfikowanego portfela, gdzie ryzyko jest równomiernie rozłożone (choć nawet i w tym przypadku strategia ta jest niezgodna z filozofią analizy technicznej).