Nasz rynek ostentacyjnie ignorował fakt wzrostu cen w Niemczech czy w USA. Tamtejsze indeksy wyszły już dawno nad szczyt z 5 lipca, a tymczasem u nas nadal jest to ważny opór. Na terminowym na tyle ważny, że jego pokonanie zaneguje słuszność nastawienia negatywnego, jakie obowiązuje od ponad tygodnia. Gdy ceny na Zachodzie rosły, nasz rynek wszedł w fazę konsolidacji. Gdy wczoraj pojawiło się osłabienie w Niemczech, nasz rynek poszedł w ślady niemieckiego indeksu. Na to czekali polscy spekulanci?

Piątkowy spadek był wyraźnym podczepieniem się pod słabość DAX, ale nie był on na tyle duży, by doszło do wyjścia z zakresu tygodniowej konsolidacji. Zresztą nie miałoby to większego znaczenia. Nie o konsolidację tu chodzi, ale o spadek pod dołek wyznaczony w czwartek 12 lipca. Dzień wcześniej padł sygnał dla nastawienia negatywnego, ale tylko we wspomniany czwartek ceny były niżej. Później rynek zdołał się podnieść, gdyby zachowywał się jak niemiecki DAX, już byłoby po sygnale. No, ale się nie zachowywał.

Jeśli polscy spekulanci liczą na to, że i na Zachodzie zapanuje dekoniunktura, to zapewne nie chodziło tylko o tę jedną piątkową sesję. Pytanie, czy będą mieli rację. Cóż, ostatnio pojawiło się wiele argumentów za tym, by przynajmniej powstrzymywać się z zakupami. Szereg danych z USA potwierdza tezę o postępującym wyhamowaniu dynamiki wzrostu amerykańskiej gospodarki. Tylko czy inwestorzy odczytują to jako przesłankę za spadkiem cen, czy też jako przesłankę za wdrożeniem luzowania ilościowego? O możliwości wdrożenia luzowania mówi się już od dłuższego czasu i poszukuje wskazówek, że Fed jest bliski podjęcia decyzji. Problem w tym, że Fed nie jest skory do szybkiego podejmowania tego typu decyzji, a brak sygnału wskazującego na rychłość QE3 jest odbierana jako rozczarowanie, choć przecież nikt nikomu niczego nie obiecywał.