Tymczasem w piątek zwyżka została powiększona. Wprawdzie powiększenie tej zwyżki nie było już tak znaczące, to jednak nowe maksima pozwoliły zbliżyć się do okolic trendu bocznego, kreślonego tydzień wcześniej.
Z tygodniowej konsolidacji rynek w poniedziałek wybił się dołem. Przecena była szybka i znacząca. Przez kolejne dni rynek odbudowywał pozycje byków. Zakupy były widoczne, ale były nieśmiałe, a być może ukrywane. Popyt ma powody, by się jeszcze nie wychylać. Rynek wrócił dopiero do poziomu trendu bocznego i jest całkiem prawdopodobne, że teraz ceny spadną. W takim wypadku zakupy można kontynuować na niższych poziomach. Oczywiście pod warunkiem, że się zakłada, że wkrótce rynek dokona wyraźnego ruchu w górę. Taką możliwość sugeruje analogia, o której wspominam od paru dni. Obecne zmiany cen są podobne do przebiegu notowań z jesieni ubiegłego roku. Jeśli to podobieństwo miałoby być kontynuowane, to po krótkim ruchu spadkowym można byłoby oczekiwać kilku tygodni wzrostów, których efektem byłoby wyjście ponad szczyt z 5 lutego.
Analogia nie musi się zrealizować, a więc nie wolno się do niej za bardzo przywiązywać. Stąd stała obserwacja wydarzeń na rynku. Za spadkiem cen w najbliższym czasie przemawia także utrzymujące się w tej chwili nastawienie negatywne, a zatem przyjmuje się, że większe są szanse ma scenariusz ruchu w dół niż ruchu cen w górę. To nastawienie wynika z wcześniejszego sygnału i byłoby zmienione dopiero wtedy, gdyby doszło do pokonania poziomu 2180 pkt. Wtedy wobec rynku obowiązywałoby nastawienie neutralne.
Notowania w najbliższym tygodniu nie powinny być mniej zajmujące niż ostatnio. Oczekiwanie na decyzje banków centralnych w sprawie polityki pieniężnej oraz na dane o amerykańskim rynku pracy nie powinno być tym razem aż tak nudne, jako to zwykle bywa.